EcoZiemianin - czyli w poszukiwaniu wyluzowanego życia
  • Menu tygodnia
  • Karol K. i reszta
    • Luz w wielkim mieście. >
      • Miejskie impresje
    • Kriszna Lenin z Ogarów
    • Kącik filatelistyczny
  • Sushi w bigosie
    • O trawach różnych >
      • Kasza czy makaron
      • Chleb i s-ka
      • Słodkie co nie co
    • Poradnik roślinożercy
    • Korzenny świat >
      • Wiedźmy i zielsko
      • Ocet, cukier, sól
      • Miodowe impresje i dygresje
      • Trunki szlachetne
    • Słownik mięsożercy >
      • Kura, krowa i s-ka.
    • Wety, pikle i arcydzieła różne >
      • Z lasu
    • Dygresje zamorskie
  • Park łowiecki
    • Tajemne życie gleby
    • Wyszynk w zaroślach >
      • Orkisz w tarninie
    • Winnica i arboretum
    • Wiryndarz i herbarium >
      • Herbarium
    • Życie według Jerry'ego
  • Extreme survival
    • Lolita i Margerita
    • Unplugged
    • Extremalna garkuchnia
  • Szerszenie czy osły
  • De Luxe
    • Pachnidła i amulety
    • Podróże w czasie i przestrzeni

Szpinak

8/29/2016

1 Comment

 
Picture
Szpinak kojarzy się z reguły z zieloną rozgotowaną breją. Są co prawda jego amatorzy, którzy jedzą wszystko ze szpinakiem w tym pizza ze szpinakiem, kebab ze szpinakiem, kisiel ze szpinakiem itp, ale są to wyjątki, badaniem dzieciństwa których powinni zająć się scenarzyści horrorów, gdyż spędzili je z pewnością okropnie.
Dla większości ludzi szpinak brzmi tylko trochę lepiej niż tran. Ma jednak nad tranem tą wyższość, że coś dobrego da się jednak z niego zrobić (w przeciwieństwie do tranu, który nadaje się jedynie do oliwienia kół w rowerze). Żeby zrobić coś dobrego ze szpinaku należy jednak pomieszać go z innym jedzeniem. Pomieszany szpinak nie tylko nie obrzydza innego jedzenia, ale nawet nadaje mu korzystne walory estetyczne gdyż barwi je na zielono. Nie będzie widać tego co prawda na sałacie, która sama z siebie jest zielona, natomiast będzie świetnie widać na jedzeniu w innych naturalnych kolorach. Możemy w ten sposób otrzymać zielony ryż, zielony makaron, albo zielone placki ziemniaczane. Do tego odrobina dekoracji z marchewki i będzie pięknie.
Ze szpinaku rozróżniamy szpinak zwyczajny i szpinak nowozelandzki, które nie mają ze sobą nic wspólnego chociaż wyglądają i smakują podobnie. Szpinak można spożywać na surowo w formie różnego rodzaju sałatek, jak również gotowany w postaci różnej. W gotowaniu szpinaku ważne są dodatki tj. masło, czosnek albo tarty parmezan. Według naszej teorii właśnie kiepskie przyprawienie jest powodem uprzedzeń jakie niektórzy żywią do szpinaku jeszcze z dzieciństwa.
Kończąc szpinakowy temat podajemy jeszcze przepis na szpinak po szwajcarsku, który brzmi następująco. Potrzebne będzie 1 kg szpinaku, 250 g sera (najlepiej ementaler), 1 cebula, 1 ząbek czosnku, dwie łyżki masła, sól, pieprz i papryka w proszku dla smaku. Czosnek z cebulą siekamy drobno i dusimy na maśle. Kiedy się zarumienią, dodajemy do nich szpinak i dusimy jeszcze przez chwilę. Następnie kroimy ser na plastry i wykładamy nim formę, przekładając masą szpinakową.  Całość zapiekamy ok 20 min w silnie nagrzanym piekarniku.

1 Comment

Tenis czyli ważny klient Tomka G. (Luz w Wielkim Mieście)

8/22/2016

0 Comments

 
Picture
- Dobrze Karol, że się zdecydowałeś -powiedział Tomek G. -Mówię ci tenis to super fajna rzecz jest. Zabiorę ciebie jutro po południu na korty. Akurat umówiony jestem tam z jednym ważnym klientem.
Tu wypada napisać kilka słów wyjaśnienia na temat Tomka G. Otóż Tomek G był urodzonym sprzedawcą. Pierwszą transakcję zrobił zanim jeszcze nauczył się mówić, w przedszkolu handlował papierkami z gumy do żucia, w szkole starymi numerami Playboya, na studiach ściągami, a po studiach został Dyrektorem d/s sprzedaży i handlował tym co miał do zaoferowania jego aktualny pracodawca.
Klienci Tomka G.kojarzyli się Karolowi jak najlepiej. Zdarzało się, że Tomek G. wysyła SMS-a "Chłopaki mam od klienta darmowe bilety na mecz", albo Tomek G.witał się w klubie wylewnie z jakimiś paniami wyglądającymi na  modelki informując osłupiałych Karola K, Miska S i Wojtka B, że to asystentki klienta. Tenis z klientem Tomka G. oznaczać mógł tylko coś przyjemnego. Prawdziwy luz w wielkim mieście.    
Po przybyciu na korty okazało się, że klient Tomka  G rzeczywiście jest wyluzowany bo go o umówionej godzinie nie było. Nie było go też pół godziny później. Wyluzowany nie był za to Tomek G, który wisiał na telefonie z kimś kto był chyba jakimś asystentem ważnego klienta, starając uzyskać zapewnienie, że ważny klient jednak się pojawi.
- Tomek olejmy tego gościa - Karol machnął zachęcająco rakietą - Zaczynajmy grać.
Tomek G. spiorunował go wzrokiem - Karol,ty nie rozumiesz to jest naprawdę WAŻNY klient i dzisiaj muszę go przekonać, żeby złożył naprawdę WAŻNE zamówienie.
Karol westchnął. Przez głowę przeszło mu, że dzisiaj w tenisa raczej nie zagra.
Ważny klient zjawił się godzinę później wraz ze swoim orszakiem. Dosłownie. Po obu stronach klienta dreptało dwóch osobników,  z których jeden trzymał w ręku plik papierów,których zawartość intensywnie tłumaczył ważnemu klientowi, a drugi notebook z prezentacją, której zawartość intensywnie tłumaczył ważnemu klientowi. Za nimi dreptał trzeci osobnik, niosący rakietę tenisową ważnego klienta. Wszyscy poza ważnym klientem byli w garniturach. Ważny klient ubrany był do gry w tenisa.   
Tomek G jednym skokiem znalazł się przy orszaku ważnego klienta wykonując coś w rodzaju tańca godowego pawiana. Ważny klient warknął na niego, co nie wiadomo czemu spowodowało strach nie tylko u Tomka G, ale też u osobników w garniturach i skierował się prosto na kort wskazując Tomkowi G. miejsce po drugiej stronie siatki.
Karol wygodniej rozsiadł się na ławce obserwując ich mecz. Po kilku minutach zaczął jednak zastanawiać się czy na pewno widzi mecz. Wyglądało na to, że ważny klient nie tyle gra z Tomkiem G. co postanowił go zabić przebijając piłką jak kulą wystrzeloną z karabinu. Tomek G. walczył dzielnie. Nie pisnął nawet kiedy piłka trafiła go w czoło, brzuch, ani lewy pośladek (dwa razy).   
Karol nie mógł na to patrzeć i  udał się do szatni. Po chwili do szatni wszedł też Tomek G. Trzymał się za opuchnięty nos, ale był wyraźnie zadowolony - Ważny klient złożył zamówienie -powiedział tryumfalnie        
Kiedy Karol K.wrócił do domu doszedł do dwóch wniosków. Po pierwsze, nigdy więcej tenisa. Po drugie najmniej wyluzowanym zajęciem w wielkim mieście, a może na całym świecie jest Dyrektor d/s sprzedaży czyli Tomek G.

0 Comments

Zupa w kosmetyce

8/15/2016

0 Comments

 
Picture
Każdy człowiek musi czasami dokonywać dramatycznych wyborów. Orzeł czy reszka, w lewo czy w prawo, na wakacje na Księżyc czy do Ciechocinka.
Jednym z takich wyborów może być zadbać o żołądek czy o urodę. Wszystkich którzy mają w tym miejscu zamiar przestać czytać podejrzewając, że jest to kolejny tekst o odchudzaniu reklamujący dietę cud informujemy uprzejmie, ze nie jest. Pochylimy się natomiast nad składnikami, które mogą trafić zarówno do żołądka w formie zupy jarzynowej czy też na twarz w formie maseczki.
Weźmy na przykład taką pietruszkę, którą w formie plasterków możemy wrzucić do zupy lub w formie naparu wrzucić sobie na twarz. Napar z pietruszki na działanie oczyszczające zwłaszcza dla cery tłustej, skłonnej do łojotoku. Traktujemy go prawie jak zupę, bo gotujemy przez 10 minut korzonki pietruszki, a potem odcedzamy. Podobnie jak zupę trzymamy w słoiku i spożywamy (to jest przemywamy twarz) rano i wieczorem.
Z pietruszką dobrze komponuje się marchewka, którą także możemy zużytkować dla urody. W tym przypadku nie bawimy się jednak w przyrządzanie jakichś tam odwarów tylko robimy sobie sok z marchewki i wypijamy po szklance co najmniej raz dziennie. Cera powinna nabrać od tego zdrowego pomarańczowego koloru i ogólnie się poprawić. Jeśli ktoś upierałby się aby zastosować marchew zewnętrznie to oczywiście jest to jak najbardziej możliwe. Łyżeczkę soku z marchwi mieszamy z żółtkiem od jajka (kurzego) i pół łyżeczki oliwy. Nakładamy na twarz i zostawiamy na 20 minut. Działa prawie jak picie soku z marchewki.
Po marchewce i pietruszce przydałoby się coś konkretnego. Proponujemy więc ziemniaka. Ziemniaków jest prawie 2000 odmian, więc z całą pewnością każdy coś dla siebie znajdzie. Ziemniaki mają w pielęgnacji urody liczne zastosowania spośród których wymienić warto chyba to, że łagodzą objawy odmrożeń. Jeśli jakikolwiek wystawiony na działanie mrozu organ zacznie nam sinieć zaradzić temu można okładając go ziemniakami. Mądre księgi mówią, że wskazane jest przy tym, żeby ziemniaki były obrane, niestety nie wspominają ani słowa o tym czy powinny być gotowane. Domyślnie zakładamy jednak, ze tak, bo na zimno nie ma nic lepszego niż okład z gorących, świeżo ugotowanych ziemniaków. Szczególnie polecamy ziemniak w formie maseczki którą sporządza się rozgniatając świeżo ugotowany ziemniak ze śmietanką. Maseczkę należy następnie nałożyć na twarz i potrzymać jakieś 15 minut dopóki nie wystygnie.
Po dokonaniu wszystkich opisanych zabiegów w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku można pożywić się zupką chińską, gdyż wszystko co nadaje się na jarzynową właśnie zużyliśmy.



0 Comments

Pałac na polu bitwy

8/8/2016

0 Comments

 
PictureWojciech Kossak "Bitwa pod Raszynem"
Jak wiadomo nieruchomości to lokalizacja,lokalizacja i jeszcze raz lokalizacja. Kupując (a zwłaszcza pałac) należy więc uważać czy nie ma on aby hałaśliwych sąsiadów, wysypiska śmieci za oknem, ani planowanej autostrady w pobliżu.
Prawdopodobnie wszystko to sprawdził niejaki pan Tepper kiedy nabywał pałac w Falentach w latach 80-tych XVIII wieku. Był w końcu właścicielem poważnego domu towarowego zajmującego się handlem dobrami luksusowymi, a do tego bankowcem. Niestety najwyraźniej umknęła mu jedna rzecz - że nabywany pałac wraz z otaczającą go posiadłością idealnie nadaje się na pole bitwy jeśli ktoś wpadnie na pomysł, żeby atakować Warszawę z południa.
Pierwsza bitwa miała miejsce w roku 1794 w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej (kilka lat wcześniej pan Tepper skończył remont pałacu i zdążył podjąć w nim ówcześnie panującego Stanisława Augusta Poniatowskiego). Jakie szkody bitwa poczyniła w  samym pałacu niestety nie wiadomo, natomiast wydaje się raczej nieprawdopodobne aby otaczający go okazały park w stylu angielskim zachował się zupełnie nie zdewastowany. Chociaż panu Tepperowi było pewnie i tak wszystko jedno bo rok wcześniej zbankrutował, a do tego kilka miesięcy przed bitwą zmarł.
Pałac w Falentach wystawiony został na licytację, ale jakoś nie było chętnych. Dopiero za trzecim razem nabył ją Tomasz Dangel, uznany producent powozów. Być może liczył na to, że skoro jedną bitwę już pod pałacem za jego życia stoczono to statystycznie rzecz biorąc kolejna jest mało prawdopodobna. Jak się okazało nic z tego.
Osiem lat po nabyciu pałacu odbyła się pod nim kolejna bitwa i tym razem było naprawdę nieciekawie bo Falenty w jej trakcie przechodziły kilkakrotnie z rąk do rąk (znaczy z rąk wojsk Księstwa Warszawskiego dowodzonych przez Józefa Poniatowskiego do rąk wojsk Cesarstwa Austriackiego pod dowództwem Ferdynanda Karola Józefa d'Este). Bitwa została (jak to się ładnie mówi) taktycznie nierozstrzygnięta. Biorąc pod uwagę , że Cesarstwo Austriackie dysponowało znacznie większymi siłami to całkiem nieźle, a biorąc pod uwagę, że w ostatecznym rozrachunku Księstwo Warszawskie powiększyło dwukrotnie swoją powierzchnię i czterokrotnie armię to już całkiem dobrze. Sam przebieg bitwy utrwalony został na obrazie przez Wojciecha Kossaka (w tle pechowo zlokalizowany pałac w Falentach).
Więcej bitew na szczęście jednak na tym terenie nie było więc pałac przetrwał do współczesnych czasów i to w zupełnie niezłym stanie.



0 Comments

Sierpień w życiu Jerry'ego

8/3/2016

0 Comments

 
Picture
W sierpniu w ogrodzie zaczyna się czas naprawdę wielkiego żarcia. Zbieramy melony, oberżyny, pomidory, paprykę, pory, rzepę, ziemniaki i szpinak nowozelandzki. To co zbierzemy musimy oczywiście zaraz przetworzyć na różne marynaty, pikle, sałatki, chutneye itd, w związku z czym mamy na ogród raczej niewiele czasu. Tymczasem zbliżyła się pora wysiewu lubczyka ogrodowego, czego absolutnie nie możemy sobie odpuścić. Dwoimy się więc i troimy, a czasem nawet czworzymy.

Dziwni ludzie, którzy lubią pielęgnować trawniki mogą je sobie teraz wysiać. Pozostali mogą zająć się przesadzaniem irysów brodatych, albo sadzeniem krokusów. Sierpień jest także kolejnym miesiącem intensywnego pielenia i gracowania, przy czym pielimy głownie grządki, a gracujemy głównie ścieżki. Uwaga. Pomylenie tych czynności może dać opłakane skutki.

W sierpniu zaczynają się także jabłka na szarlotkę, za której przyrządzanie zabieramy się natychmiast jak wspomniane jabłka się pojawią. Po dwóch tygodniach jedzenia wyłącznie szarlotki nie możemy już na nią patrzeć, ale cóż takie jest widocznie odwieczne prawo natury. Na początku sierpnia rzucamy się na szarlotkę, a w połowie sierpnia rzucamy się na każdego kto proponuje nam szarlotkę. Tymczasem przerzucamy się na malinojeżyny.

Wspomnieć jeszcze kilka słów należy o zahamowaniu wzrostu pomidorów po tym jak wypuszczą 4-5 odgałęzień. Mało kto wie, że pomidory są pnączami i jeżeli w porę nie zahamuje się im wzrostu to będą się niepohamowanie rozrastać, zarastając wszystko i pełznąc bezszelestnie w kierunku domu. Jeśli nie zahamujecie wzrostu pomidorów (ułamując im czubek) to pewnej nocy możecie obudzić się a nad wami będzie pochylał się krwiożerczy pomidor machając groźnie swoimi czerwonymi kuleczkami. Podobno brak zahamowania wzrostu pomidorów jest najczęstszą przyczyną zaginięć ogrodników, po których zostają tylko niestrawne dla pomidora kalosze.



0 Comments

Pies, człowiek i muchy

7/27/2016

0 Comments

 
Picture
Jest wiele rzeczy, które pies robi inaczej niż człowiek i ani pies, ani człowiek nie dadzą sobie wytłumaczyć, że właśnie ten czy inny sposób jest dobry.
Weźmy na przykład łapanie much. Co do much pies i człowiek zgadzają się , że muchy są paskudne i należy je tępić, jednak pies i człowiek tępią je zupełnie inaczej.
Człowiek na przykład używa w tym celu różnych paskudnych narzędzi takich jak łapka na muchy. Ze wszystkich znanych mi odgłosów za najgorszy uważam świst wydawany przez łapkę na muchy. Żeby człowiek był przynajmniej w stanie ubić muchę za jednym świśnięciem to jeszcze mógłbym to znieść, ale zwykle istota dwunożna biega przez dobre pół godziny po pokoju w pogonił za jedną muchą  nieustannie świszcząc przy tym swoją łapką. Ohyda.
Jeszcze gorzej jest kiedy jakaś dwunożna wpadnie na pomysł zamontowania ultradźwiękowego odstraszacza owadów. Rozumiem szanowna dwunożno, że ty ultradźwięków nie słyszysz, ale pomyśl o swoim psie. Ultradźwięki dla niego to ohyda, jeszcze gorsza niż świszcząca łapka na muchy.
Z kolei pies łowi muchy w sposób jak najbardziej cywilizowany czyli pyskiem. Są przy tym dwie psie szkoły. Według pierwszej praktykowanej zwłaszcza przez małe ruchliwe pieski na muchy należy polować aktywnie. Kiedy tylko spostrzeże się muchę siedzącą gdziekolwiek w zasięgu wzroku,choćby i na żyrandolu, należy zacząć się skradać, prężąc do skoku, po czym rzucić się na muchę.
Jeśli jesteś z kolei większym psem (jak ja) powinieneś ignorować z godnością muchy,chyba że podlecą już tak blisko, że naprawdę stają się męczące. Wtedy unosisz lekko łeb i kłapiesz pyskiem w pogoni za plączącą się dookoła ciebie muchą.
Proste prawda? Zupełnie nie rozumiem dlaczego dwunożne też nie mogą tak robić.         

0 Comments

Leśne owoce (na dziko)

7/20/2016

0 Comments

 
Nie wszystkie jeszcze dojrzałe, ale już można się przymierzać. Przed spożyciem skontaktuj się z leśnikiem, wioskową wiedźmą lub atlasem botanicznym.
0 Comments

Komosa

7/17/2016

0 Comments

 
Picturefrom Deutschlands Flora in Abbildungen at http://www.biolib.de (za pośr wikicommons)
Poza roślinami przyprawowymi, które są ogólnie znane np. pieprz i papryka wyróżnić można jeszcze rośliny, które są mniej znane np. komosa.
O ile pieprz i papryka bierze się ze sklepu i za ryzyko ich stosowania odpowiada Sanepid, o tyle komosa bierze się z pola i za ryzyko jej stosowania nikt nie odpowiada, a niektórzy mówią nawet, że w większych dawkach jest trująca, w co jednak trudno uwierzyć bo w innych źródłach jest napisane, że ludzkość żarła ją już od neolitu i przestała dopiero niedawno.
Komosę w Chinach nazywają podobno pieszczotliwie "pachnącymi kośćmi tygrysa", co nie ma jednak żadnego uzasadnienia w jej wyglądzie bo komosa jest zielona, włochata i wydziela korzenny zapach przypominający kamforę.
Komosa nadaje się do dodawania w niewielkiej ilości jako przyprawa do mięsa albo sałatek. Jakieś 1000 lat temu ludzie mieli podobno też patent na zrobienie z komosy mąki. Istnieje też przepis na zrobienie z komosy polewki do którego jednak poza komosą wymagane jest zdobycie innych składników, które są do zebrania na nieskoszonym poboczu autostrady czyli pokrzywa, ogórecznik, mlecz i podbiał.
Komosa ma podobno liczne właściwości odżywcze, łatwo przyswajalne białko, żelazo i witaminy, działa uspokajająco, zapobiega skurczom mięśni gładkich i wybija robaki w przewodzie pokarmowym. Pewnie gdyby poszukać jeszcze głębiej wyszłoby że powstrzymuje też łysienie.
Podsumowując, komosa wygląda na bardzo pożyteczną roślinę przyprawową, którą konsumować nalezy jednak jedynie na własne ryzyko, po uprzednim zasięgnięciu w tej materii porady jakiejś starej wiedźmy, albo archeologa.  

0 Comments

Rowerowe ekstazy czyli w poszukiwaniu luzu w wielkim mieście

7/12/2016

0 Comments

 
Picture
Ze spotkania z kolegami w pubie Karol wyniósł poza kacem trzy porady, które wydawały mu się mniej więcej pasować do wyluzowania trochę. Po pierwsze zacznij uprawiać jakiś sport (najlepiej tenis). Po drugie znajdź sobie jakieś hobby (mogą być kolejki elektryczne albo remontowanie pałaców). Po trzecie odżywiaj się zdrowo (bo inaczej skończysz z zawałem jak stary Miśka).      
Karol K. postanowił zacząć od sportu. Dokładnie od roweru,którym postanowił pojechać do pracy.
Kiedy Karol K. jeździł do pracy samochodem nienawidził rowerzystów poruszających się ulicy jeszcze bardziej niż koparek poruszających się po ulicy. Rowerzyści i koparki poruszali się z podobną prędkością, ale koparki w odpowiedzi na trąbienie nie pokazywały wystawionego środkowego palca.  
Pojechanie na rowerze do pracy Karol postanowił zacząć metodycznie czyli od skompletowania sprzętu. Posiadał co prawda rower górski, gacie z żelową wkładką, oddychającą koszulkę i kask wzmocniony tytanową wkładką, ale razem stanowiło to zestaw bardzo podstawowy, wymagający udoskonalenia przez szereg niezbędnych gadżetów takich jak GPS z systemem sygnalizacji korków we wszystkich większych europejskich miastach (za dopłatą także w Sao Paulo i Bangkoku), dzwonek rowerowy z możliwością wgrania melodyjki za pomocą łącza Blue Tooth, światła przeciwmgielne. Do świateł przeciwmgielnych Karol nie był przekonany, ale skłoniły go opinie na specjalistycznym serwisie rowerowym znalezione w Internecie.
Tak wyposażony Karol stanął przed lustrem i spojrzał w swojej odbicie, które w jego opinii przedstawiało się niezwykle korzystnie i wyruszył w drogę. Według jego obliczeń wspartych danymi z GPS w pracy miał znaleźć się za pół godziny.
W pracy znalazł się za trzy godziny. Był uboższy o lewy but i dwie stówy, ale za to bogatszy o podbite oko, trochę punktów karnych i kilka nowych doświadczeń.      
W temacie doświadczeń.

1.
Najgorszym wrogiem rowerzysty na drodze szybkiego ruchu są inne pojazdy poruszające się po drodze szybkiego ruchu.
Zanim Karol wyjechał ze swojego osiedla zdążył zasapać się oraz zostać pięciokrotnie obtrąbiony, w tym przez swojego własnego sąsiada z góry, z którym do tej pory łączyła go nić sympatii oraz piwo popijane na balkonie. Równie wredne jak samochody osobowe okazały się autobusy z których jeden próbował Karola staranować, a drugi wypuścił na niego taką ilość spalin, że Karol zobaczył niespodziewane zaćmienie słońca. Wrogo była nastawiona do niego nawet śmieciarka, co spowodowało  u Karola krańcową gorycz i frustrację.   

2.    
Nigdy nie pokazuj  wystawionego palca przypakowanemu chamowi w czarnej beemce.
Drugi epizod zdarzył się kiedy kompletnie zniechęcony Karol wlókł się po bocznym pasie. Tuż zanim rozległ się gwałtowny pisk hamulców, a potem trąbienie. Karol, który wcześniej obtrąbiony został już z trzydzieści razy uznał, że jego cierpliwość już się wyczerpała i na trąbienie jest tylko jedna odpowiedź. Wystawiony środkowy palec. Jak pomyślał tak uczynił.
Następne co pamiętał to czarna beemka zajeżdżająca mu drogę i wysiadający z niej typ żywcem przeniesiony z lat 90-tych. Napakowany, łysy i w dresie. Krótki dialog pomiędzy nim i Karolem zakończył się dla Karola właśnie podbitym okiem i zaginionym lewym butem, który stracił kiedy napakowany typ brutalnie przerzucał go razem z rowerem przez barierkę.     
Mimo tego przykrego przeżycia Karol był zdeterminowany, żeby kontynuować i to sprawiło, że wzbogacił się o jeszcze jedno  doświadczenie.

3.
Rower też może być złapany za przekroczenie szybkości.
Karol odetchnął z ulgą kiedy zobaczył majaczący się w oddali wieżowiec w którym mieściło się jego biuro. Wstąpiły w niego nowe siły i mocniej nacisnął na pedały. Korzystając ze zjazdu z estakady nareszcie mógł się rozpędzić. Wiatr zawiał mu w uszach, poczuł w głębi smak zwycięstwa (a przynajmniej końca rowerowego koszmaru), przyspieszył i... zobaczył przed sobą pana w niebieskim mundurku,który machał na niego trzymanym w ręku lizakiem. Obok niego stał niebieski samochodzik.
Karol zahamował przy nich.
- Dokumenty proszę - rzucił w jego kierunku pan w niebieskim mundurku
- Tak oczywiście - Karol wyciągnął z kieszeni dokumenty - A w czym problem
- Przekroczył pan szybkość -odparł pan w niebieskim mundurku - O 7 m/h.
Karol spojrzał na niego z niedowierzaniem - Ale ja jestem przecież na rowerze -wyjąkał
Pan w niebieskim mundurku był niewzruszony - Ostatnio złapaliśmy tu też jednego na wrotkach. Przyjmuje pan mandat?
Podsumowując, niestety jazda rowerem po drodze szybkiego ruchu nie okazała się skutecznym sposobem na wyluzowanie w wielkim mieście.



0 Comments

Assam

7/8/2016

0 Comments

 
Picture
Na początku XIX wieku monopol na produkcję herbaty miały Chiny, a na jej import z Chin Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska. Posiadając wspomniane monopole ani jedno,ani drugie nie było zainteresowane żeby herbatę produkować, ani importować z jakiegoś innego miejsca.
Co prawda podróżnicy wysyłani raz na jakiś czas w celu eksploracji Indii napomykali, że w odległych indyjskich zakątkach znanych jako Assam rośnie też coś w rodzaju herbaty posiadającej bardzo przyzwoite walory smakowe, która przez tubylców konsumowana jest w formie sałatki z czosnkiem, albo naparu, ale nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi. Szczególnie upierdliwym podróżnikiem, który wypisywał tasiemcowe raporty na temat indyjskiej herbaty (których nikt nie czytał) był niejaki Robert Bruce.
Sytuacja uległa zmianie kiedy na skutek różnych zawirowań Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska utraciła swój monopol na importowanie herbaty (znaczy została bez dostawcy, ale z odbiorcami). Szukając skąd też może wziąść herbatę przypomniała sobie o raportach niejakiego Roberta Bruce'a i postanowiła powierzyć mu odpowiedzialne zadanie założenia plantacji herbaty w Indiach (a dokładnie w Assam). Robert Bruce niestety nie był zainteresowany tym intratnym biznesowym wyzwaniem (choć co prawda nie z własnej woli, po prostu wtedy już nie zył), ale zainteresowany był jego brat Charles. W ten (nieco nepotyczny) sposób Charles Bruce stał się pionierem uprawy indyjskiej herbaty.
Praca Charlesa Bruce  polegała w skrócie na tym, żeby przewieźć sadzonki herbaty z nieco bardziej cywilizowanych terenów (Kalkuta) do mniej cywilizowanych (Assam), ochronić je przed tygrysami i doprowadzić  do tego, żeby nie zdechły do czasu kiedy urosną na tyle, że będzie można oberwać z nich listki.  Niestety chińskie sadzonki przywiezione z Kalkuty właśnie postanowiły zdechnąć.
Charles Bruce postawiony wobec konieczności zaraportowania Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, że sadzonki zdechły poszedł jednak po rozum do głowy, przewertował raporty które zostały mu po bracie i zastąpił chińskie sadzonki lokalnymi z Assamu mając nadzieję, że jakoś to będzie.   
Lokalne sadzonki na szczęście rosły jak chwasty, a pierwsze dokonane na nich zbiory starczyły na napełnienie 12 skrzyń, które wysłane zostały do Anglii zaczynając w ten sposób wielką karierę indyjskiej herbaty znanej jako Assam.

Kliknij tutaj, aby edytować.

0 Comments
<<Previous
    Dla prawdziwych biurowych macho, którzy nieśmiało marzą aby sprawdzić się na dzikiej prowincji
    i dla tych, którzy nierozważnie podjęli już taką desperacką próbę

    EcoLuz
    Extreme survival
    Wyszynk w zaroślach
    Orkisz w tarninie
    Sushi w bigosie
    Szerszenie czy osły
    Wiedźmy i zielsko
    Trunki szlachetne

    Punkt widzenia
    Luz w wielkim mieście
    Kriszna Lenin z Ogarów
    Życie według Jerry'ego


    EcoZiemianin jest projektem Kapituły Wielkiego Kalesona

    Archives

    August 2016
    July 2016
    June 2016

    Categories

    All

    RSS Feed

Powered by Create your own unique website with customizable templates.
Photo used under Creative Commons from boliston