|
Plotki o winach - Madera.
Dawno temu na wyspie Madera był port w którym zatrzymywały się statki aby uzupełnić zapasy. W ramach uzupełnienia zapasów zakupywane było też lokalne wino, które było dość podłej jakości, a przewożone w wysokich temperaturach (w końcu po drodze leżał równik) po prostu się psuło.
Po licznych reklamacjach kapitanów statków, które zawijały tutaj też w drodze powrotnej, żeby wyrazić swoje niezadowolenie, producenci doszli do wniosku, że jeśli wzmocnią swoje podłe wino dawką brandy to powinno mniej się psuć i lepiej smakować.
Kapitanowie statków podeszli do pomysłu z pewnym sceptycyzmem, ale dali się namówić, żeby tą "nowość" wypróbować w charakterze balastu. Wino z Madery jeździło sobie przez równik w tą i z powrotem, a ku zdziwieniu wszystkich takie wycieczki robiły mu całkiem dobrze. Mało tego okazało się, że znajdują się kupcy chcący płacić bardzo przyzwoitą cenę za "winhos da roda" czyli wino, które dwukrotnie przekroczyło równik.
W ten sposób podłe wino z Madery weszło na salony jako szlachetna madera. Morał z tej bajki jest optymistyczny dla każdego początkującego winiarza. Cóż, że twój pierwszy produkt zalatuje octem i zdechłymi myszami. Zobacz do czego doszli winiarze z Madery, którzy też zaczynali od podłego wina.
Po licznych reklamacjach kapitanów statków, które zawijały tutaj też w drodze powrotnej, żeby wyrazić swoje niezadowolenie, producenci doszli do wniosku, że jeśli wzmocnią swoje podłe wino dawką brandy to powinno mniej się psuć i lepiej smakować.
Kapitanowie statków podeszli do pomysłu z pewnym sceptycyzmem, ale dali się namówić, żeby tą "nowość" wypróbować w charakterze balastu. Wino z Madery jeździło sobie przez równik w tą i z powrotem, a ku zdziwieniu wszystkich takie wycieczki robiły mu całkiem dobrze. Mało tego okazało się, że znajdują się kupcy chcący płacić bardzo przyzwoitą cenę za "winhos da roda" czyli wino, które dwukrotnie przekroczyło równik.
W ten sposób podłe wino z Madery weszło na salony jako szlachetna madera. Morał z tej bajki jest optymistyczny dla każdego początkującego winiarza. Cóż, że twój pierwszy produkt zalatuje octem i zdechłymi myszami. Zobacz do czego doszli winiarze z Madery, którzy też zaczynali od podłego wina.
Z piwem przez, świat, stulecia i galaktykę.
Wszyscy, którzy będą fałszowali piwo i nie będą sprzedawali go uczciwie skazani niech zostaną na śmierć przez utopienie głosił napisany prawie 4000 lat temu babiloński Kodeks Hammurabiego. Obecność regulacji piwa w tak starych dokumentach dowodzi niewątpliwie, że już wtedy było ono napojem bardzo popularnym. Nie było to co prawda piwo jakie znane jest współcześnie, ale jęczmienny napój zwany "sikaru", ale jak nazwa wskazuje różnica pomiędzy nim, a niektórymi rodzajami piwa serwowanego współcześnie musiała być niczym między sikaru i sikami (czyli o dwie litery)
Starozytni Egipcjanie całkiem szybko przejęli wynalazek Babilończyków, a nawet twórczo go rozwinęli wynajdując piwo smakowe z dodatkiem soli, łubinu,oliwek,jałowca albo kminku Ktokolwiek więc krzywi się pijąc piwo z sokiem malinowym powinien dziękować, że nie przyjął się łubin.
Galowie,którzy piwo nauczyli warzyć się prawdopodobnie od Fenicjan wynaleźli beczki dzięki którym można było transportować piwo na znaczne odległości i rozpowszechniło się ono niczym ptasia grypa, trafiając w końcu do Skandynawii gdzie zyskało taką popularność, że fińska starożytna epopeja Kalewala opiewa jego zalety w ponad 20 tysiącach wersów.
Za patrona konsumentów wina uważany jest niejaki Gambrinus (podobnie jak za patrona konsumentów wina Bachus). Legenda mówi,że był to młodzieniec nieszczęśliwie zakochany w dziewczynie, która nie odwzajemniała jednak jego uczuć,więc próbował utopić swoje nieszczęście w alkoholu. Pił wódkę i wino, ale im więcej pił tym bardziej było mu smutno. W końcu zjawił się u niego diabeł, który zaoferował że zdradzi mu magiczną receptę na jego smutki. Gambrinus przystał na to, a diabeł pokazał mu pola na których rósł chmiel i nauczył przyrządzać z niego złocisty napój. Kiedy tylko Gambrinus spróbował napoju od razu zapomniał o swojej nieszczęśliwej miłości, a nabyte od diabła umiejętności szybko zapewniły mu sławę i bogactwo. Oczywiście jak to w takich historiach bywa częścią kontraktu była dusza Gambrinusa, ale Gambrinus zdołał jakoś się wykręcić.
Starozytni Egipcjanie całkiem szybko przejęli wynalazek Babilończyków, a nawet twórczo go rozwinęli wynajdując piwo smakowe z dodatkiem soli, łubinu,oliwek,jałowca albo kminku Ktokolwiek więc krzywi się pijąc piwo z sokiem malinowym powinien dziękować, że nie przyjął się łubin.
Galowie,którzy piwo nauczyli warzyć się prawdopodobnie od Fenicjan wynaleźli beczki dzięki którym można było transportować piwo na znaczne odległości i rozpowszechniło się ono niczym ptasia grypa, trafiając w końcu do Skandynawii gdzie zyskało taką popularność, że fińska starożytna epopeja Kalewala opiewa jego zalety w ponad 20 tysiącach wersów.
Za patrona konsumentów wina uważany jest niejaki Gambrinus (podobnie jak za patrona konsumentów wina Bachus). Legenda mówi,że był to młodzieniec nieszczęśliwie zakochany w dziewczynie, która nie odwzajemniała jednak jego uczuć,więc próbował utopić swoje nieszczęście w alkoholu. Pił wódkę i wino, ale im więcej pił tym bardziej było mu smutno. W końcu zjawił się u niego diabeł, który zaoferował że zdradzi mu magiczną receptę na jego smutki. Gambrinus przystał na to, a diabeł pokazał mu pola na których rósł chmiel i nauczył przyrządzać z niego złocisty napój. Kiedy tylko Gambrinus spróbował napoju od razu zapomniał o swojej nieszczęśliwej miłości, a nabyte od diabła umiejętności szybko zapewniły mu sławę i bogactwo. Oczywiście jak to w takich historiach bywa częścią kontraktu była dusza Gambrinusa, ale Gambrinus zdołał jakoś się wykręcić.
Domowa manufaktura nalewek
Na winach znają się już wszyscy (a przynajmniej twierdzą,że się znają), więc prędzej zabłyśniesz w towarzystwie siorbiąc zupę w rytm ścieżki dźwiękowej telenoweli niż znawstwem win. Spożycie piwa na kanapie przed telewizorem karane jest odsunięciem od stołu i łoża. Wódka znów podrożała, a ceny whisky dawno dosięgnęły sufitu.
W tych trudnych okolicznościach przyrody mamy dla ciebie wspaniałą radę. Załóż domową manufakturę nalewek.
Robienie nalewek jest proste. Potrzebujesz: butelki (które możesz zabrać dzieciom jak wypiją soczek), lejka i waty do filtrowania (pożyczysz od teściowej) oraz (w zależności od przepisu) spirytusu, wódki, cytryny,gałki muszkatołowej, wanilii, cynamonu, ziela angielskiego, świeżego imbiru, jabłek, mleka,jajek ,cukru,kakao,kawy. Generalnie rzeczy które możesz dostać w co lepiej zaopatrzonym supermarkecie.
Robienie nalewek jest sztuką. O nalewkach możesz snuć godzinami opowieści doprowadzając tym do szału wszystkich. Nalewkę możesz zrobić ze wszystkiego, więc każdą próbę zmiany tematu możesz wykorzystać aby zawrócić z powrotem do nalewek. Buraczki. Ależ znam świetną nalewkę buraczaną. Halloween za dwa dni. To przypomina mi właśnie przepis na niezrównaną nalewkę dyniową. Głowa boli? To świetnie bo mam u siebie niezrównaną nalewkę aptekarską.
Robienie nalewek uzasadniają względy społeczne. Nalewkę możesz przynieść do spróbowania do pracy,aby olśnić tym kolegów i koleżanki oraz rozluźnić ponętną sekretarkę szefa. Robienie nalewek jako nietypowe hobby wyróżni twoje CV spośród CV ludzi, którzy pasjonują się sportem,podróżami i tańcem towarzyskim.
Dla zachęty podajemy przepis na szybką nalewkę cytrynową:
Potrzebne: 3 cytryny, szklanka cukru, 1/2 litra cukru
Cytryny parzymy i ścieramy skórkę na tarce (bez białego bo będzie gorzkie). Startą cytrynę wymieszać ze szklanką cukru w garnuszku. Wlać wódkę. Garnuszek przykryć i podgrzewać tak długo aż rozpuści się cukier. Odstawić na 3 godziny, przefiltrować, rozlać do butelek i odstawić na 24 godziny.
W tych trudnych okolicznościach przyrody mamy dla ciebie wspaniałą radę. Załóż domową manufakturę nalewek.
Robienie nalewek jest proste. Potrzebujesz: butelki (które możesz zabrać dzieciom jak wypiją soczek), lejka i waty do filtrowania (pożyczysz od teściowej) oraz (w zależności od przepisu) spirytusu, wódki, cytryny,gałki muszkatołowej, wanilii, cynamonu, ziela angielskiego, świeżego imbiru, jabłek, mleka,jajek ,cukru,kakao,kawy. Generalnie rzeczy które możesz dostać w co lepiej zaopatrzonym supermarkecie.
Robienie nalewek jest sztuką. O nalewkach możesz snuć godzinami opowieści doprowadzając tym do szału wszystkich. Nalewkę możesz zrobić ze wszystkiego, więc każdą próbę zmiany tematu możesz wykorzystać aby zawrócić z powrotem do nalewek. Buraczki. Ależ znam świetną nalewkę buraczaną. Halloween za dwa dni. To przypomina mi właśnie przepis na niezrównaną nalewkę dyniową. Głowa boli? To świetnie bo mam u siebie niezrównaną nalewkę aptekarską.
Robienie nalewek uzasadniają względy społeczne. Nalewkę możesz przynieść do spróbowania do pracy,aby olśnić tym kolegów i koleżanki oraz rozluźnić ponętną sekretarkę szefa. Robienie nalewek jako nietypowe hobby wyróżni twoje CV spośród CV ludzi, którzy pasjonują się sportem,podróżami i tańcem towarzyskim.
Dla zachęty podajemy przepis na szybką nalewkę cytrynową:
Potrzebne: 3 cytryny, szklanka cukru, 1/2 litra cukru
Cytryny parzymy i ścieramy skórkę na tarce (bez białego bo będzie gorzkie). Startą cytrynę wymieszać ze szklanką cukru w garnuszku. Wlać wódkę. Garnuszek przykryć i podgrzewać tak długo aż rozpuści się cukier. Odstawić na 3 godziny, przefiltrować, rozlać do butelek i odstawić na 24 godziny.
Dziwne wina i produkty winopodobne.
Poniższy wpis nie będzie dotyczył bynajmniej wina marki "wino", ale różnego rodzaju napojów, które mają z winem mniej lub więcej wspólnego.
Zacznijmy od winiaka czyli destylatu z winogron, który produkowany jest od średniowiecza, przez co zdołał wyewoluować w szereg lokalnych odmian do których należą m.in. francuski Armagnac, włoska Grappa czy grecka Metaxa. Winiaki podajemy do kawy z ciasteczkami. Nie rekomendujemy produkcji w domu. Nie nadaje się do spożycia zaraz po destylacji, tylko musi swoje odleżeć w dębowej beczce. Produkując sobie winiak będziemy musieli więc mieszkać z dębową beczką latami i do tego utrzymywać odpowiadającą jej temperaturę otoczenia (co nie musi być odpowiadającą nam temperaturą otoczenia)
Gluhwein jest rozgrzewającym wynalazkiem, który spotkać można w każdym zimnym kraju. Picie Gluhweinu w kraju ciepłym jest większym faux pas niż założenie białych skarpetek do plastikowych klapek.
Gluhwein (czyli podgrzewane wino) robimy mniej więcej tak: 1 szklanka czerwonego wytrawnego wina, 4 łyżeczki cukru, kawałek skórki cytrynowej, 2 goździki, kawałek cynamonu. Całość ostrożnie podgrzewać, żeby się nie zagotowała. Podawać od razu.
Z Eiswein czyli winem lodowym historia jest inna. Pod koniec XVIII wieku trafiła się w Niemczech wyjątkowo wczesna i mroźna zima. Mróz chwycił we Frankonii jeszcze przed rozpoczęciem winobrania, co pozostawiło winiarzy z zamrożonymi na krzakach gronami winogron, które według ludowej mądrości do niczego się już nie nadawały. Rozmiar strat był jednak tak wielki, że frankońscy winiarze postanowili odłożyć ludową mądrość na półkę i spróbować wycisnąć coś ze zamrożonych winogron. Wyciskanie nie było tak efektywne jak normalnie (cóż produkowanie moszczu z lodu stanowi pewną techniczną trudność), ale powstałe w ten sposób wino było słodkie i smaczne.
Wino nazwano Eiswein (co tłumaczy się jako lodowe wino) i od tego czasu zaczęto produkować je o ile tylko pogoda sprzyjała czyli mróz wcześnie przychodził. Jeśli mróz długo nie przychodził to pozostawione na krzakach winogrona wyjadało okoliczne ptactwo,co sprawiało, że produkcja Eiswein stawała się kompletnie nieopłacalna.
Z Niemiec produkcja Eiswein zawędrowała do Kanady, gdzie warunki klimatyczne do tego są nadzwyczaj korzystne (jakby nie patrzeć mróz przychodzi co roku).
Na koniec jeszcze słów kilka o japońskim winie ze śliwek. Po konsumpcji tego trunku został mi dodawany do butelki fajny czerwony frędzelek i głębokie przekonanie, że więcej tego pić nie będę. Ale może trafiłem na kiepski rocznik :-)
Zacznijmy od winiaka czyli destylatu z winogron, który produkowany jest od średniowiecza, przez co zdołał wyewoluować w szereg lokalnych odmian do których należą m.in. francuski Armagnac, włoska Grappa czy grecka Metaxa. Winiaki podajemy do kawy z ciasteczkami. Nie rekomendujemy produkcji w domu. Nie nadaje się do spożycia zaraz po destylacji, tylko musi swoje odleżeć w dębowej beczce. Produkując sobie winiak będziemy musieli więc mieszkać z dębową beczką latami i do tego utrzymywać odpowiadającą jej temperaturę otoczenia (co nie musi być odpowiadającą nam temperaturą otoczenia)
Gluhwein jest rozgrzewającym wynalazkiem, który spotkać można w każdym zimnym kraju. Picie Gluhweinu w kraju ciepłym jest większym faux pas niż założenie białych skarpetek do plastikowych klapek.
Gluhwein (czyli podgrzewane wino) robimy mniej więcej tak: 1 szklanka czerwonego wytrawnego wina, 4 łyżeczki cukru, kawałek skórki cytrynowej, 2 goździki, kawałek cynamonu. Całość ostrożnie podgrzewać, żeby się nie zagotowała. Podawać od razu.
Z Eiswein czyli winem lodowym historia jest inna. Pod koniec XVIII wieku trafiła się w Niemczech wyjątkowo wczesna i mroźna zima. Mróz chwycił we Frankonii jeszcze przed rozpoczęciem winobrania, co pozostawiło winiarzy z zamrożonymi na krzakach gronami winogron, które według ludowej mądrości do niczego się już nie nadawały. Rozmiar strat był jednak tak wielki, że frankońscy winiarze postanowili odłożyć ludową mądrość na półkę i spróbować wycisnąć coś ze zamrożonych winogron. Wyciskanie nie było tak efektywne jak normalnie (cóż produkowanie moszczu z lodu stanowi pewną techniczną trudność), ale powstałe w ten sposób wino było słodkie i smaczne.
Wino nazwano Eiswein (co tłumaczy się jako lodowe wino) i od tego czasu zaczęto produkować je o ile tylko pogoda sprzyjała czyli mróz wcześnie przychodził. Jeśli mróz długo nie przychodził to pozostawione na krzakach winogrona wyjadało okoliczne ptactwo,co sprawiało, że produkcja Eiswein stawała się kompletnie nieopłacalna.
Z Niemiec produkcja Eiswein zawędrowała do Kanady, gdzie warunki klimatyczne do tego są nadzwyczaj korzystne (jakby nie patrzeć mróz przychodzi co roku).
Na koniec jeszcze słów kilka o japońskim winie ze śliwek. Po konsumpcji tego trunku został mi dodawany do butelki fajny czerwony frędzelek i głębokie przekonanie, że więcej tego pić nie będę. Ale może trafiłem na kiepski rocznik :-)
O dekantacji wina
Niektórzy twierdzą, że dekantacja wina stanowi tylko i wyłącznie fanaberię i patrząc na skomplikowane, przypominające miniaturowy podnośnik hydrauliczny urządzenie na którym umieszcza się przeznaczoną do dekantacji butelkę trudno nie przyznać im racji (bo konstrukcja czegoś takiego, czego jedynym zadaniem jest, żeby butelka pod odpowiednim kątem leżała to rzeczywiście sztuka sama w sobie). Dekantacja ma jednak swoje praktyczne zastosowania.
Na początek czym jest dekantacja. Jest to rodzaj zafundowania winu szoku tlenowego, na skutek którego utleniają się zawarte w nim estry (cokolwiek to jest) itp, a wino roztacza pełnię swojego aromatu. Dekantacja ma też na celu pozbycie się osadu, który zbiera się zwłaszcza w starym winie.
Dekantacja w skrócie składa się z tego, żeby wino wyciągnąć z półki w piwnicy, postawić pionowo na jakieś 24 godziny (co niewiele ma wspólnego z aromatami, ale za to bardzo dużo z wytrącaniem osadu), a potem delikatnie przechylić i przelać do karafki, uważając żeby razem z winem nie przelać też osadu. Jeśli ktoś jest wygodny to może użyć po prostu lejka, a jeśli chce dodać jakiejś wymyślnej komplikacji to najlepsze jest dziwne urządzenie przypominające dźwig pneumatyczny. Podobno można robić jeszcze jakieś kombinacje ze świeczką typu przelewać wino nad płomieniem świecy, żeby widzieć kiedy zacznie razem z winem przelewać się osad, ale z tego wszystkiego najlepiej brzmi zwykły lejek.
Na koniec jeszcze jedno. Generalnie dekantyzuje się raczej wina czerwone, chociaż na upartego można dekantyzować też białe. niektórym winom zetknięcie z powietrzem podobno dobrze robi na smak, chociaż nie należy przesadzać. Większości białych win wystarczy tyle powietrza ile "nałykają" w kieliszku.
Na początek czym jest dekantacja. Jest to rodzaj zafundowania winu szoku tlenowego, na skutek którego utleniają się zawarte w nim estry (cokolwiek to jest) itp, a wino roztacza pełnię swojego aromatu. Dekantacja ma też na celu pozbycie się osadu, który zbiera się zwłaszcza w starym winie.
Dekantacja w skrócie składa się z tego, żeby wino wyciągnąć z półki w piwnicy, postawić pionowo na jakieś 24 godziny (co niewiele ma wspólnego z aromatami, ale za to bardzo dużo z wytrącaniem osadu), a potem delikatnie przechylić i przelać do karafki, uważając żeby razem z winem nie przelać też osadu. Jeśli ktoś jest wygodny to może użyć po prostu lejka, a jeśli chce dodać jakiejś wymyślnej komplikacji to najlepsze jest dziwne urządzenie przypominające dźwig pneumatyczny. Podobno można robić jeszcze jakieś kombinacje ze świeczką typu przelewać wino nad płomieniem świecy, żeby widzieć kiedy zacznie razem z winem przelewać się osad, ale z tego wszystkiego najlepiej brzmi zwykły lejek.
Na koniec jeszcze jedno. Generalnie dekantyzuje się raczej wina czerwone, chociaż na upartego można dekantyzować też białe. niektórym winom zetknięcie z powietrzem podobno dobrze robi na smak, chociaż nie należy przesadzać. Większości białych win wystarczy tyle powietrza ile "nałykają" w kieliszku.
Czerwone i zielone
Ten zielony alkohol jest tak gorzki, że żeby wypić go potrzebować będziemy kostki cukru, szklanki wody i specjalnej łyżeczki z dziurkami. Cukier kładziemy na łyżeczce i polewamy go wodą. Przenikająca przez cukier woda rozpuszcza cukier tworząc cukrowy syrop który kapie do stojącego poniżej kieliszka wypełnionego zielonkawą cieczą. Mowa tu o absyncie, ziołowym destylacie, którego głównym składnikiem jest piołun (co tłumaczy gorycz, w końcu z jakiegoś powodu mówi się "gorzki jak piołun")
Poza piołunem w skład absyntu wchodzi także koper, hyzop, kolendra, cynamon i kilka innych składników.
Absynt wynaleziony został w Szwajcarii na początku XIX wieku przez francuskiego lekarza Dr. Pierre Ordinaire'a. Następnie recepturę odkupili przemysłowcy Major Dubied i Henry-Louis Pernod, którzy zaczęli produkcję na przemysłową skalę. Absynt szybko stał się ulubionym napojem francuskiej artystycznej bohemy, mimo iż (a może właśnie dlatego), że spożywanie go w dużych ilościach źle robiło na system nerwowy m.in. powodując halucynacje. Hmm, być może bez absyntu van Gogh zostałby księgowym, a Gagauin poborcą podatkowym.
Na początku XX wieku produkcja absyntu została zakazana w większości państw europejskich, dopiero w latach 90-tych zaczęto pozwalać na jej wznowienie, wobec tego, że nie znaleziono dowodów iż absynt jest bardziej szkodliwy niż inne alkohole.
Także na początku XIX wieku do Wenezueli przybył niejaki dr. Johann Gottlieb Benjamin Siegert, który objął posadę naczelnego lekarza wojskowego w Agnosturze. Być może mimo niespokojnej okolicy i niespokojnych czasów praca była nudna i mało wymagająca, gdyż dr. Siegbert zaczął interesować się lokalnymi ziołami i opracowywać z nich różne nalewki, z których jedna nazwana "Amargo Aromatico" okazała się szczególnie udana. Po przetestowaniu na swojej rodzinie dr Siegert rozpoczął masową produkcję. Alkohol znany pod nazwą Agnostura szybko zdobył popularność na całym świecie, początkowo jako dobrze prezentujący się (efektowna ciemnoczerwona barwa) środek ułatwiający trawienie, a następnie jako składnik koktaili np. klasycznego Sazerac'u.
W skład współczesnej Agnostury wchodzi kora agnostury (której w oryginalnym składzie podobno nie było), kora chinowa, skórka pomarańczowa, kłącze arcydzięgla, goryczki i imbiru.
Trzeba przyznać, że zarówno absynt jaki agnostura prezentują się bardzo efektownie. Jeśli chcesz więc zadziwić rodzinę i znajomych zaserwuj im zielony absynt, a do tego czerwoną agnosturę. Jeśli chcesz rozbudować ten zestaw kolorystyczny to dodaj jeszcze coś w innym kolorze (podpowiadamy NIE denaturat).
Poza piołunem w skład absyntu wchodzi także koper, hyzop, kolendra, cynamon i kilka innych składników.
Absynt wynaleziony został w Szwajcarii na początku XIX wieku przez francuskiego lekarza Dr. Pierre Ordinaire'a. Następnie recepturę odkupili przemysłowcy Major Dubied i Henry-Louis Pernod, którzy zaczęli produkcję na przemysłową skalę. Absynt szybko stał się ulubionym napojem francuskiej artystycznej bohemy, mimo iż (a może właśnie dlatego), że spożywanie go w dużych ilościach źle robiło na system nerwowy m.in. powodując halucynacje. Hmm, być może bez absyntu van Gogh zostałby księgowym, a Gagauin poborcą podatkowym.
Na początku XX wieku produkcja absyntu została zakazana w większości państw europejskich, dopiero w latach 90-tych zaczęto pozwalać na jej wznowienie, wobec tego, że nie znaleziono dowodów iż absynt jest bardziej szkodliwy niż inne alkohole.
Także na początku XIX wieku do Wenezueli przybył niejaki dr. Johann Gottlieb Benjamin Siegert, który objął posadę naczelnego lekarza wojskowego w Agnosturze. Być może mimo niespokojnej okolicy i niespokojnych czasów praca była nudna i mało wymagająca, gdyż dr. Siegbert zaczął interesować się lokalnymi ziołami i opracowywać z nich różne nalewki, z których jedna nazwana "Amargo Aromatico" okazała się szczególnie udana. Po przetestowaniu na swojej rodzinie dr Siegert rozpoczął masową produkcję. Alkohol znany pod nazwą Agnostura szybko zdobył popularność na całym świecie, początkowo jako dobrze prezentujący się (efektowna ciemnoczerwona barwa) środek ułatwiający trawienie, a następnie jako składnik koktaili np. klasycznego Sazerac'u.
W skład współczesnej Agnostury wchodzi kora agnostury (której w oryginalnym składzie podobno nie było), kora chinowa, skórka pomarańczowa, kłącze arcydzięgla, goryczki i imbiru.
Trzeba przyznać, że zarówno absynt jaki agnostura prezentują się bardzo efektownie. Jeśli chcesz więc zadziwić rodzinę i znajomych zaserwuj im zielony absynt, a do tego czerwoną agnosturę. Jeśli chcesz rozbudować ten zestaw kolorystyczny to dodaj jeszcze coś w innym kolorze (podpowiadamy NIE denaturat).
Wódka z dodatkami
Niektórzy tradycjonaliści uważają, że jedynym dodatkiem jaki pasuje do wódki jest kiszony ogórek, ewentualnie grzybek, a z zabiegów poprawiających smak kwalifikuje się tylko włożenie butelki do śniegu na pół godziny przed konsumpcją. Bądźmy jednak elastyczni. jeśli na dworze szaleje aktualnie śnieżyca to raczej odpada wystawianie butelki na zewnątrz w śniegu (bo znajdziemy ją dopiero na wiosnę), ani wyprawy po okolicy w poszukiwaniu ogórka z grzybkiem (bo nas znajdą dopiero na wiosnę). Aby urozmaicić sobie w tych warunkach konsumpcję alkoholu nie pozostaje nam nic innego jak przyrządzić sobie jakiegoś drinka.
Do mieszania z wódką nadaje się większość rzeczy, które znajdują się w barku, zaczynając od innych mocnych alkoholi, poprzez różne likiery, piwo, kończąc na różnych sokach czy nawet mleku.
Zaczynając od mleka. Nie wiadomo czemu mieszanka wódki z mlekiem z dodatkiem lodu nosi nazwę Mleko kokosowe. Chyba dlatego, że do smaku dodaje się jeszcze parę łyżek syropu o smaku kokosowym. Jeśli zamiast syropu o smaku kokosowym użyje się likieru kawowego to powstaje z kolei drink o nazwie Biały Rosjanin. Wersja z samym likierem kawowym bez mleka nazywa się z kolei Czarny Rosjanin.
Wódka z sokiem pomidorowym daje popularną Krwawą Mary. Klasycznie serwowana jest z kawałkiem selera, do którego dorzucić można dla ozdoby marchew, oliwki na wykałaczce, albo plasterek ogórka na szklance. Wódka z sokiem pomarańczowym daje z kolei Śrubokręt, który powinien być serwowany z sokiem ze świeżo wyciśniętej pomarańczy. Wersja z sokiem grejpfrutowym nazywa się z kolei Słonym Psem, a z sokiem malinowym Wściekłym Psem.
Dla odmiany coś niebieskiego? Wódka z likierem Blue Curacao i sokiem z cytryny znana pod nazwą Kamikaze. Drinkiem dla samobójców (niekoniecznie zamachowców) jest też specyfik o nazwie U-Boot, które go przyrządza się wkładając do kufla piwa kieliszek wódki. Dosłownie "wkładając" bo kieliszek się delikatnie zanurza i czeka aż opadnie na dno. Wtedy można konsumować. U-Book bez tego dziwacznego rytuału z kieliszkiem tylko z normalnym dolaniem wódki do piwa to już zwykły Danger.
Przechodząc do rzeczy bardziej wysublimowanych na koniec przepis na specyfik o nazwie Hasta La Vista Baby do którego przygotowania potrzebne jest: wódka, wódka brzoskwiniowa, tequila, likier pomarańczowy (po 15 ml), brandy, amaretto, likier benedyktyński (po 10 ml), sok pomarańczowy i sok ananasowy po równo do wypełnienia szklanki. Wszystkie alkohole wlewamy do shakera i mieszamy, a następnie przelewamy do szklanki i dopełniamy sokami. Całości raczej nie dekorujemy niczym dziwacznym, ani wymyślnym bo wystarczająco dziwaczna i wymyślań jest już zawartość szklanki.
Do mieszania z wódką nadaje się większość rzeczy, które znajdują się w barku, zaczynając od innych mocnych alkoholi, poprzez różne likiery, piwo, kończąc na różnych sokach czy nawet mleku.
Zaczynając od mleka. Nie wiadomo czemu mieszanka wódki z mlekiem z dodatkiem lodu nosi nazwę Mleko kokosowe. Chyba dlatego, że do smaku dodaje się jeszcze parę łyżek syropu o smaku kokosowym. Jeśli zamiast syropu o smaku kokosowym użyje się likieru kawowego to powstaje z kolei drink o nazwie Biały Rosjanin. Wersja z samym likierem kawowym bez mleka nazywa się z kolei Czarny Rosjanin.
Wódka z sokiem pomidorowym daje popularną Krwawą Mary. Klasycznie serwowana jest z kawałkiem selera, do którego dorzucić można dla ozdoby marchew, oliwki na wykałaczce, albo plasterek ogórka na szklance. Wódka z sokiem pomarańczowym daje z kolei Śrubokręt, który powinien być serwowany z sokiem ze świeżo wyciśniętej pomarańczy. Wersja z sokiem grejpfrutowym nazywa się z kolei Słonym Psem, a z sokiem malinowym Wściekłym Psem.
Dla odmiany coś niebieskiego? Wódka z likierem Blue Curacao i sokiem z cytryny znana pod nazwą Kamikaze. Drinkiem dla samobójców (niekoniecznie zamachowców) jest też specyfik o nazwie U-Boot, które go przyrządza się wkładając do kufla piwa kieliszek wódki. Dosłownie "wkładając" bo kieliszek się delikatnie zanurza i czeka aż opadnie na dno. Wtedy można konsumować. U-Book bez tego dziwacznego rytuału z kieliszkiem tylko z normalnym dolaniem wódki do piwa to już zwykły Danger.
Przechodząc do rzeczy bardziej wysublimowanych na koniec przepis na specyfik o nazwie Hasta La Vista Baby do którego przygotowania potrzebne jest: wódka, wódka brzoskwiniowa, tequila, likier pomarańczowy (po 15 ml), brandy, amaretto, likier benedyktyński (po 10 ml), sok pomarańczowy i sok ananasowy po równo do wypełnienia szklanki. Wszystkie alkohole wlewamy do shakera i mieszamy, a następnie przelewamy do szklanki i dopełniamy sokami. Całości raczej nie dekorujemy niczym dziwacznym, ani wymyślnym bo wystarczająco dziwaczna i wymyślań jest już zawartość szklanki.
Armagnac, cognac, framboise czyli destylacja po francusku
Destylacja polega w skrócie na pogrzaniu mieszaniny substancji o różnej temperaturze wrzenia w celu ich rozdzielenia. Substancjami tymi są alkohol (który wrze w temperaturze ok. 78oC) i woda (wiadomo 100oC) zawarte w młodym winie. Jak widać alkohol odparowuje się w ten sposób szybciej. Następnie za pomocą skomplikowanych rurek zbiera się go w chłodnicy, w której ponownie się skrapla, otrzymując w ten sposób produkt wyżej procentowy.
Po pierwszej destylacji można w ten sposób przejść od wina o stężeniu 10% do surówki o stężeniu 25-30%. Otrzymany w ten sposób destylat możemy przedestylować powtórnie dochodząc do stężenia 65-70%. W zależności od tego jaki będzie materiał wejściowy tj. wino z winogron, wiśni, jabłek itp finalny produkt ma własne specyficzne właściwości smakowe.
Destylację wynaleziono dość dawno temu, wielokrotnie przetestowano i dzięki znanym i nieznanym z imienia wynalazcom wprowadzono różne modyfikacje i ulepszenia w aparatach destylacyjnych. W zależności od konstrukcji wspomnianych aparatów i materiału wejściowego można wyróżnić kilka odmian destylatów. Może destylacji nie wymyślili Francuzi, ale na pewno twórczo ją rozwinęli,ładnie nazwali i dobrze opakowali.
Weźmy taki armagnac. Pierwsze wzmianki o armagnacu pochodzą z XV wieku. Armagnac produkowany jest na południe od regionu Bordeaux, przy czym za najlepsze uważane są produkty oznaczone jako Bas Armagnac. Jako materiał wejściowy używane są białe wina ze szczepu Saint - Emilion, Folle Blanche, Picpoul itp (łacznie dopuszczono 10 szczepów winogron). Armagnac powinien leżakować w dębowych beczkach przez kilkanaście (a najlepiej kilkadziesiąt) lat zanim nabierze odpowiedniego aromatu i smaku, kwalifikującego go do spożycia (świeży armagnac jest bezbarwny i wstrętny).
W którymś momencie historii armagnac został jednak wyparty przez cognac (zwany pospolicie koniakiem). Nazwa wzięła się od niewielkiego miasteczka, gdzie ulokowały się czołowe firmy koniakowe Martel, Hennessy, Remy Martin i kilka innych. Od armagnacu cognac różni się jakimiś detalami w procesie destylacji, których znaczenia nie jesteśmy w stanie zrozumieć (ale rozumiemy, że są istotne). Używane do produkcji cognacu szczepy winogron są mniej więcej te same. Na pewno w jednym i w drugim używa się szczepów Saint - Emilion i Folle Blanche. Cognac podobnie jak armagnac potrzebuje co najmniej kilkuletniego leżakowania w dębowych beczkach,żeby nadawał się do spożycia.
Z innych francuskich destylatów należy wspomnieć fraise (alkohol produkowany z destylatu truskawkowego) oraz framboise (alkohol produkowany z destylatu malinowego),które nie rozpowszechniły się jednak tak bardzo jak wspomniany armaniac czy cognac.
Po pierwszej destylacji można w ten sposób przejść od wina o stężeniu 10% do surówki o stężeniu 25-30%. Otrzymany w ten sposób destylat możemy przedestylować powtórnie dochodząc do stężenia 65-70%. W zależności od tego jaki będzie materiał wejściowy tj. wino z winogron, wiśni, jabłek itp finalny produkt ma własne specyficzne właściwości smakowe.
Destylację wynaleziono dość dawno temu, wielokrotnie przetestowano i dzięki znanym i nieznanym z imienia wynalazcom wprowadzono różne modyfikacje i ulepszenia w aparatach destylacyjnych. W zależności od konstrukcji wspomnianych aparatów i materiału wejściowego można wyróżnić kilka odmian destylatów. Może destylacji nie wymyślili Francuzi, ale na pewno twórczo ją rozwinęli,ładnie nazwali i dobrze opakowali.
Weźmy taki armagnac. Pierwsze wzmianki o armagnacu pochodzą z XV wieku. Armagnac produkowany jest na południe od regionu Bordeaux, przy czym za najlepsze uważane są produkty oznaczone jako Bas Armagnac. Jako materiał wejściowy używane są białe wina ze szczepu Saint - Emilion, Folle Blanche, Picpoul itp (łacznie dopuszczono 10 szczepów winogron). Armagnac powinien leżakować w dębowych beczkach przez kilkanaście (a najlepiej kilkadziesiąt) lat zanim nabierze odpowiedniego aromatu i smaku, kwalifikującego go do spożycia (świeży armagnac jest bezbarwny i wstrętny).
W którymś momencie historii armagnac został jednak wyparty przez cognac (zwany pospolicie koniakiem). Nazwa wzięła się od niewielkiego miasteczka, gdzie ulokowały się czołowe firmy koniakowe Martel, Hennessy, Remy Martin i kilka innych. Od armagnacu cognac różni się jakimiś detalami w procesie destylacji, których znaczenia nie jesteśmy w stanie zrozumieć (ale rozumiemy, że są istotne). Używane do produkcji cognacu szczepy winogron są mniej więcej te same. Na pewno w jednym i w drugim używa się szczepów Saint - Emilion i Folle Blanche. Cognac podobnie jak armagnac potrzebuje co najmniej kilkuletniego leżakowania w dębowych beczkach,żeby nadawał się do spożycia.
Z innych francuskich destylatów należy wspomnieć fraise (alkohol produkowany z destylatu truskawkowego) oraz framboise (alkohol produkowany z destylatu malinowego),które nie rozpowszechniły się jednak tak bardzo jak wspomniany armaniac czy cognac.
Eggnog
Czasami składniki, które pozornie do siebie nie pasują mogą dać bardzo interesującą mieszankę. Na przykład śmietana ze śledziem. Niniejszy wpis dotyczyć będzie właśnie śmietany, chociaż bez śledzia, ale za to z alkoholem.
Właściwie to będzie o mleku (ale w starodawnej śmietankowej wersji). Dawno, dawno temu mieszkańcy Anglii siedzieli sobie wieczorem w domu na wichrowych wzgórzach i słuchali jak hula wiatr. W kominku płonął ogień, o okno uderzały przyginane wiatrem gałęzie, a mieszkańcy Anglii zastanawiali się czy szyby wytrzymają oraz co by tu dobrego wypić, żeby przynajmniej tymczasowo o tym nie myśleć.
Po wizycie w spiżarce okazało się że z dobrych rzeczy jest mleko prosto od krowy, jajka prosto od kury oraz jakiś alkohol. Wszystkie te rzeczy wrzucone do drewnianego kubka o nazwie nuggin i wymieszaniu dały interesujący efekt, dzięki któremu można było spokojnie przetrwać na wichrowych wzgórzach do końca wichury. "Eggnog!" wykrzyknęli zadowoleni mieszkańcy Anglii,nieco już rozweseleni spożyciem zawartości kubka. Cokolwiek znaczyło to "eggnog" przyjęło się (a pomyśleć gdyby się nie przyjęlo to można byłoby nazwać to ładniej np. "Krwawa Mary na wichrowych wzgórzach", albo "wściekły pies Heatcliffa & Kate").
Pomijając te dywagacje, z Anglii drink zawędrował do Nowego Świata gdzie jego składniki zaczęto nieco modyfikować zastępując mleko krowie mlekiem kokosowym, a brandy albo sherry (popularne w Anglii) rumem (popularnym w Ameryce). Gdzieś w międzyczasie wpadnięto też na to, że eggnoga można podgrzewać co zrobiło z niego popularny napój zimowy,serwowany zwłaszcza w okresie świątecznym. Podobno aktualnie takiego świątecznego eggnoga kupić można nawet w kartoniku w sklepie wraz ze słomką pozwalającą na natychmiastową konsumpcję, ale serdecznie wątpię czy to coś nadaje się do picia, chyba że jako substytut przydrożnej parkowej wódki żołądkowej.
Ja polecam jednak konsumpcję eggnoga nie tyle pod choinką wieczorową co jesienią, co jesienią jak na dworze trwa wichura, a kominek (po usunięciu z komina tego cholernego gniazda kawek) udało się wreszcie uruchomić pierwszy raz w tym sezonie. Ewentualnie w obrzydliwie zimny poranek (taki jak dzisiaj). Eggnog oczywiście tylko własnoręcznie zrobiony z naturalnych składników.
Właściwie to będzie o mleku (ale w starodawnej śmietankowej wersji). Dawno, dawno temu mieszkańcy Anglii siedzieli sobie wieczorem w domu na wichrowych wzgórzach i słuchali jak hula wiatr. W kominku płonął ogień, o okno uderzały przyginane wiatrem gałęzie, a mieszkańcy Anglii zastanawiali się czy szyby wytrzymają oraz co by tu dobrego wypić, żeby przynajmniej tymczasowo o tym nie myśleć.
Po wizycie w spiżarce okazało się że z dobrych rzeczy jest mleko prosto od krowy, jajka prosto od kury oraz jakiś alkohol. Wszystkie te rzeczy wrzucone do drewnianego kubka o nazwie nuggin i wymieszaniu dały interesujący efekt, dzięki któremu można było spokojnie przetrwać na wichrowych wzgórzach do końca wichury. "Eggnog!" wykrzyknęli zadowoleni mieszkańcy Anglii,nieco już rozweseleni spożyciem zawartości kubka. Cokolwiek znaczyło to "eggnog" przyjęło się (a pomyśleć gdyby się nie przyjęlo to można byłoby nazwać to ładniej np. "Krwawa Mary na wichrowych wzgórzach", albo "wściekły pies Heatcliffa & Kate").
Pomijając te dywagacje, z Anglii drink zawędrował do Nowego Świata gdzie jego składniki zaczęto nieco modyfikować zastępując mleko krowie mlekiem kokosowym, a brandy albo sherry (popularne w Anglii) rumem (popularnym w Ameryce). Gdzieś w międzyczasie wpadnięto też na to, że eggnoga można podgrzewać co zrobiło z niego popularny napój zimowy,serwowany zwłaszcza w okresie świątecznym. Podobno aktualnie takiego świątecznego eggnoga kupić można nawet w kartoniku w sklepie wraz ze słomką pozwalającą na natychmiastową konsumpcję, ale serdecznie wątpię czy to coś nadaje się do picia, chyba że jako substytut przydrożnej parkowej wódki żołądkowej.
Ja polecam jednak konsumpcję eggnoga nie tyle pod choinką wieczorową co jesienią, co jesienią jak na dworze trwa wichura, a kominek (po usunięciu z komina tego cholernego gniazda kawek) udało się wreszcie uruchomić pierwszy raz w tym sezonie. Ewentualnie w obrzydliwie zimny poranek (taki jak dzisiaj). Eggnog oczywiście tylko własnoręcznie zrobiony z naturalnych składników.
Mroczne tajemnice Benedictine
Zielonożółty aromatyczny płyn, który piecze w gardle (w końcu na ponad 40% alkoholu) to Benedictine, jeden z najsłynniejszych na świecie likierów korzenno-ziołowych. Jego sposób produkcji jest ściśle strzeżonym sekretem, mogą ją znać jednocześnie tylko 3 żyjące osoby. Oryginalna recepta opracowana została w XVI-wiecznym klasztorze benedyktynów we francuskiej miejscowości Facamp, początkowo jako mikstura przywracająca siły chorym. Z klasztoru likier trafił na królewski dwór, sekret recepty pozostał jednak znany wyłącznie mnichom z Fecamp. Kiedy wybuchła rewolucja francuska i klasztor został zniszczony wydawało się, że recepta na zawsze przepadła.
Siedemdziesiąt lat później francuski przedsiębiorca i kolekcjoner sztuki o tematyce religijnej Aleksander Le Grand odnalazł zaginioną recepturę i na jej podstawie rozpoczął produkcję zielonożółtego trunku w przypominającej pałac fabryce wzniesionej w okolicy dawnego klasztoru. Być może jednak duchom mnichów nie podobało się iż ktoś używa ich przepisu, gdyż cztery lata po wzniesieniu pałacu wybuchł w nim pożar, który kompletnie go zniszczył. Aleksandra Le Grand nie odstraszyło to jednak i na tym samym miejscu wzniósł jeszcze bardziej okazałą budowlę, którą można oglądać do dziś. Jak już pisaliśmy oryginalny skład likieru Benedictine składający się 27 rodzajów różnych roślin znają jedynie 3 osoby na świecie (do których niestety się nie zaliczamy). Jednak gdyby ktoś chciał sporządzić sobie własny napitek przypominający słynny likier to polecamy (umieszczony obok) przepis na likier benedyktyński pochodzący z doskonałej książki "Doświadczone sekreta smażenia konfitur i soków oraz robienia konserw, galaret, marmolad, lodów, wódek, likierów,nalewek, ratafij, najrozmaitszych konserw owocowych w spirytusie i occie, owoców suszonych w cukrze itp przez Florentynę i Wandę " |
Do picia kwas i lemoniada
Zanim wynaleziono colę ludzie używali różnych napojów chłodzących. Poniżej garść przepisów na ich przyrządzenie na podstawie "Kucharki Litewskiej" Wincenty Zawadzkiej:
Kwas ruski
Dziewięć litrów słodu jęczmiennego , dziewięć litrów słodu żytniego , dziewięć litrów mąki żytniej wsypać to do cebra, zalać 15 litrami wrzącej wody, wymieszać mocno, nakryć niech postoi parę godzin. Rozdzielić na dwa garnki, ale nie napełniać ich, żeby nie wybiegło i wstawić do pieca chlebowego rozgrzanego jak na pieczenie chleba, z początku mieszając, aby nie przywarło, potem zostawić na noc. Nazajutrz wyjąć z pieca, przełożyć zawartość do kubełka i rozprowadzić czterema wiadrami wody i mieszać często przez kilka godzin. Skoro się ustoi zbierać czysty płyn z wierzchu, ale tak, aby mętów nie poruszyć i przelewać do innego naczynia. Rozczynić 3 szklanki mąki tym samym kwasem i 1 szklankę drożdży, a gdy zacznie fermentować dodać rozczyn do zebranego i ogrzanego płynu, nakrywając płótnem. Kiedy płyn się spieni przecedzić do innego naczynia, zlewać do butelek i mocno korkować. Zostawić w ciepłym pokoju, a skoro znajdzie się w butelkach piana wynieść do piwnicy. Butelki powinny być niepełne. Do pozostałego osadu można wlać znowu 4 wiadra wody - będzie kwas lżejszy, ale dobry.
Kwas z chleba
Ususzyć w piecu 12 kg chleba razowego żytniego, włożyć do ceberka, wsypać garść mięty pieprzowej i nalać 18 litrów wrzącej wody. Nakryć i pozostawić na 24 godziny. Potem przecedzić do innego ceberka ale tak, aby
nie zmącić osadów. Przenieść sito na trzecie naczynie i wylać cały osad, aby ściekał. Wymyć pierwszy ceberek i płyn zabrany znad chleba przesączyć przez ten chleb. Gdy już obcieknie wymieszać razem wszystkie
płyny, włożyć 0,5 kg cukru, dwie łyżki dobrych piwnych drożdży lub 3 deka suchych, wymieszać i zostawić pod przykryciem, dopóki się nie spieni. Pianę zdjąć i napełniać butelki wkładając do każdej po trzy rodzynki, zakorkować zasmolić i trzymać latem w lodowni, a zima w piwnicy.
Lemoniada
Z dwunastu dużych cytryn wycisnąć sok nad sitem do wazy. Usmażyć ulep gęsty z 1 1/2 kilo cukru i 2 1/2 szklanek wody, dodać dla zapachu skórki cytrynowej ostudzić i zmieszać z surowym sokiem. Zlać do butelek i używać za świeżą wodą z lodem
Wspomniane napoje mają oryginalny smak (który może smakować lub nie), przystępną cenę (co może być argumentem lub nie) i dobrze pasują do nich różne kwieciste toasty (co samo z siebie może urozmaicić spotkanie). Picie kwasu czy lemoniady sprawi ponadto, że zwykły grill urządzany w ogródku (czyli na plastikowych krzesełkach w cieniu tuj) nabierze smaku bardziej wytwornego i eleganckiego smaku.
Kwas ruski
Dziewięć litrów słodu jęczmiennego , dziewięć litrów słodu żytniego , dziewięć litrów mąki żytniej wsypać to do cebra, zalać 15 litrami wrzącej wody, wymieszać mocno, nakryć niech postoi parę godzin. Rozdzielić na dwa garnki, ale nie napełniać ich, żeby nie wybiegło i wstawić do pieca chlebowego rozgrzanego jak na pieczenie chleba, z początku mieszając, aby nie przywarło, potem zostawić na noc. Nazajutrz wyjąć z pieca, przełożyć zawartość do kubełka i rozprowadzić czterema wiadrami wody i mieszać często przez kilka godzin. Skoro się ustoi zbierać czysty płyn z wierzchu, ale tak, aby mętów nie poruszyć i przelewać do innego naczynia. Rozczynić 3 szklanki mąki tym samym kwasem i 1 szklankę drożdży, a gdy zacznie fermentować dodać rozczyn do zebranego i ogrzanego płynu, nakrywając płótnem. Kiedy płyn się spieni przecedzić do innego naczynia, zlewać do butelek i mocno korkować. Zostawić w ciepłym pokoju, a skoro znajdzie się w butelkach piana wynieść do piwnicy. Butelki powinny być niepełne. Do pozostałego osadu można wlać znowu 4 wiadra wody - będzie kwas lżejszy, ale dobry.
Kwas z chleba
Ususzyć w piecu 12 kg chleba razowego żytniego, włożyć do ceberka, wsypać garść mięty pieprzowej i nalać 18 litrów wrzącej wody. Nakryć i pozostawić na 24 godziny. Potem przecedzić do innego ceberka ale tak, aby
nie zmącić osadów. Przenieść sito na trzecie naczynie i wylać cały osad, aby ściekał. Wymyć pierwszy ceberek i płyn zabrany znad chleba przesączyć przez ten chleb. Gdy już obcieknie wymieszać razem wszystkie
płyny, włożyć 0,5 kg cukru, dwie łyżki dobrych piwnych drożdży lub 3 deka suchych, wymieszać i zostawić pod przykryciem, dopóki się nie spieni. Pianę zdjąć i napełniać butelki wkładając do każdej po trzy rodzynki, zakorkować zasmolić i trzymać latem w lodowni, a zima w piwnicy.
Lemoniada
Z dwunastu dużych cytryn wycisnąć sok nad sitem do wazy. Usmażyć ulep gęsty z 1 1/2 kilo cukru i 2 1/2 szklanek wody, dodać dla zapachu skórki cytrynowej ostudzić i zmieszać z surowym sokiem. Zlać do butelek i używać za świeżą wodą z lodem
Wspomniane napoje mają oryginalny smak (który może smakować lub nie), przystępną cenę (co może być argumentem lub nie) i dobrze pasują do nich różne kwieciste toasty (co samo z siebie może urozmaicić spotkanie). Picie kwasu czy lemoniady sprawi ponadto, że zwykły grill urządzany w ogródku (czyli na plastikowych krzesełkach w cieniu tuj) nabierze smaku bardziej wytwornego i eleganckiego smaku.
O jednej takiej herbacie
Wszystko zaczęło się od żyjącego 4000 lat temu chińskiego cesarza. Nie był to najbardziej znany chiński cesarz, ani mający jakieś szczególne osiągnięcia chiński cesarz. Przypadek sprawił jednak, że pewnego dnia usiadł pod herbacianym drzewem, a do jego kubka z gorącą woda spadł sobie liść. Kiedy woda z liściem ostygła chiński cesarz upił łyk. Gdyby chiński cesarz był greckim filozofem, a nie chińskim cesarzem, to po upiciu łyka wykrzyknąłby pewnie "Eureka", a tak wykrzyknął tylko,że herbata ma być odtąd oficjalnym cesarskim napojem.
Przez kolejne 3000 lat herbata była produktem luksusowym. Pito ją na cesarskim dworze, gdzie w którymś momencie zastąpiła nawet wino jako napój spożywany na przyjęciach, ale szerszym masom udostępniono ją dopiero ok.roku 900 n.e.
Dalsza historia herbaty to historia handlu i przemytu. Ok.roku 803 japoński mnich Dengyo Daishi przywiózł nasiona herbaty z Chin do Japonii, gdzie podobnie jak wcześniej w Chinach uznano ją za produkt luksusowy przeznaczony dla dworu cesarskiego.
Indie z kolei zaimportowały herbatę za pośrednictwem pewnego księcia o imieniu Drama, który podróżował po Chinach i Japonii. Skąd dokładnie wziął nasiona herbaty, które przywiózł następnie do Indii pozostaje tajemnicą, ale oficjalnie twierdził, że krzak herbaciany wyrósł w miejscu, gdzie zakopał swoje obcięte powieki.
Teraz słów kilka o tym jak herbata trafiła do Europy. Pierwszy transport przywiozła ok. roku 1600 holenderska Kompania Indii Wschodnich. Herbata przyjęła się chyba całkiem dobrze, chociaż powoli bo potrzebne było kolejnych 50 lat, żeby w Londynie otwarto pierwszy salon herbaciany. W tym samym czasie król Portugalii wydał swoją córkę za Karola II dorzucając w posagu port w Bombaju, który stał się wkrótce centrum ekspedycji herbacianych listków do Europy i reszty świata. Z powodu zaporowej ceny (w cenę wliczyć trzeba było w końcu amortyzację żaglowców, koszty obsługi piratów itp) herbatę serwowały sobie raczej wyższe sfery.
Podczas gdy na zachód Europy herbata wędrowała drogą morską na wschód docierała drogą lądową. Na początku XVII wieku chiński cesarz przysłał nieco herbacianych listków jako dar dla rosyjskiego cara. Dar został oceniony korzystnie i kilkadziesiąt lat później ruszyły pomiędzy Rosją i Chinami regularne karawany w których kilkaset wielbłądów szło do Chin obładowane skórami, a wracało obładowane skrzyniami z herbatą. Głównym konsumentem był oczywiście carski dwór.
Reszta, jak to się mówi, jest historią. Herbata rozpowszechniła się po całym świecie i z elitarnego napoju konsumowanego na dworach stała się popularnym napojem konsumowanym wszędzie.
Przez kolejne 3000 lat herbata była produktem luksusowym. Pito ją na cesarskim dworze, gdzie w którymś momencie zastąpiła nawet wino jako napój spożywany na przyjęciach, ale szerszym masom udostępniono ją dopiero ok.roku 900 n.e.
Dalsza historia herbaty to historia handlu i przemytu. Ok.roku 803 japoński mnich Dengyo Daishi przywiózł nasiona herbaty z Chin do Japonii, gdzie podobnie jak wcześniej w Chinach uznano ją za produkt luksusowy przeznaczony dla dworu cesarskiego.
Indie z kolei zaimportowały herbatę za pośrednictwem pewnego księcia o imieniu Drama, który podróżował po Chinach i Japonii. Skąd dokładnie wziął nasiona herbaty, które przywiózł następnie do Indii pozostaje tajemnicą, ale oficjalnie twierdził, że krzak herbaciany wyrósł w miejscu, gdzie zakopał swoje obcięte powieki.
Teraz słów kilka o tym jak herbata trafiła do Europy. Pierwszy transport przywiozła ok. roku 1600 holenderska Kompania Indii Wschodnich. Herbata przyjęła się chyba całkiem dobrze, chociaż powoli bo potrzebne było kolejnych 50 lat, żeby w Londynie otwarto pierwszy salon herbaciany. W tym samym czasie król Portugalii wydał swoją córkę za Karola II dorzucając w posagu port w Bombaju, który stał się wkrótce centrum ekspedycji herbacianych listków do Europy i reszty świata. Z powodu zaporowej ceny (w cenę wliczyć trzeba było w końcu amortyzację żaglowców, koszty obsługi piratów itp) herbatę serwowały sobie raczej wyższe sfery.
Podczas gdy na zachód Europy herbata wędrowała drogą morską na wschód docierała drogą lądową. Na początku XVII wieku chiński cesarz przysłał nieco herbacianych listków jako dar dla rosyjskiego cara. Dar został oceniony korzystnie i kilkadziesiąt lat później ruszyły pomiędzy Rosją i Chinami regularne karawany w których kilkaset wielbłądów szło do Chin obładowane skórami, a wracało obładowane skrzyniami z herbatą. Głównym konsumentem był oczywiście carski dwór.
Reszta, jak to się mówi, jest historią. Herbata rozpowszechniła się po całym świecie i z elitarnego napoju konsumowanego na dworach stała się popularnym napojem konsumowanym wszędzie.
Assam
Na początku XIX wieku monopol na produkcję herbaty miały Chiny, a na jej import z Chin Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska. Posiadając wspomniane monopole ani jedno,ani drugie nie było zainteresowane żeby herbatę produkować, ani importować z jakiegoś innego miejsca.
Co prawda podróżnicy wysyłani raz na jakiś czas w celu eksploracji Indii napomykali, że w odległych indyjskich zakątkach znanych jako Assam rośnie też coś w rodzaju herbaty posiadającej bardzo przyzwoite walory smakowe, która przez tubylców konsumowana jest w formie sałatki z czosnkiem, albo naparu, ale nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi. Szczególnie upierdliwym podróżnikiem, który wypisywał tasiemcowe raporty na temat indyjskiej herbaty (których nikt nie czytał) był niejaki Robert Bruce.
Sytuacja uległa zmianie kiedy na skutek różnych zawirowań Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska utraciła swój monopol na importowanie herbaty (znaczy została bez dostawcy, ale z odbiorcami). Szukając skąd też może wziąść herbatę przypomniała sobie o raportach niejakiego Roberta Bruce'a i postanowiła powierzyć mu odpowiedzialne zadanie założenia plantacji herbaty w Indiach (a dokładnie w Assam). Robert Bruce niestety nie był zainteresowany tym intratnym biznesowym wyzwaniem (choć co prawda nie z własnej woli, po prostu wtedy już nie zył), ale zainteresowany był jego brat Charles. W ten (nieco nepotyczny) sposób Charles Bruce stał się pionierem uprawy indyjskiej herbaty.
Praca Charlesa Bruce polegała w skrócie na tym, żeby przewieźć sadzonki herbaty z nieco bardziej cywilizowanych terenów (Kalkuta) do mniej cywilizowanych (Assam), ochronić je przed tygrysami i doprowadzić do tego, żeby nie zdechły do czasu kiedy urosną na tyle, że będzie można oberwać z nich listki. Niestety chińskie sadzonki przywiezione z Kalkuty właśnie postanowiły zdechnąć.
Charles Bruce postawiony wobec konieczności zaraportowania Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, że sadzonki zdechły poszedł jednak po rozum do głowy, przewertował raporty które zostały mu po bracie i zastąpił chińskie sadzonki lokalnymi z Assamu mając nadzieję, że jakoś to będzie.
Lokalne sadzonki na szczęście rosły jak chwasty, a pierwsze dokonane na nich zbiory starczyły na napełnienie 12 skrzyń, które wysłane zostały do Anglii zaczynając w ten sposób wielką karierę indyjskiej herbaty znanej jako Assam.
Co prawda podróżnicy wysyłani raz na jakiś czas w celu eksploracji Indii napomykali, że w odległych indyjskich zakątkach znanych jako Assam rośnie też coś w rodzaju herbaty posiadającej bardzo przyzwoite walory smakowe, która przez tubylców konsumowana jest w formie sałatki z czosnkiem, albo naparu, ale nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi. Szczególnie upierdliwym podróżnikiem, który wypisywał tasiemcowe raporty na temat indyjskiej herbaty (których nikt nie czytał) był niejaki Robert Bruce.
Sytuacja uległa zmianie kiedy na skutek różnych zawirowań Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska utraciła swój monopol na importowanie herbaty (znaczy została bez dostawcy, ale z odbiorcami). Szukając skąd też może wziąść herbatę przypomniała sobie o raportach niejakiego Roberta Bruce'a i postanowiła powierzyć mu odpowiedzialne zadanie założenia plantacji herbaty w Indiach (a dokładnie w Assam). Robert Bruce niestety nie był zainteresowany tym intratnym biznesowym wyzwaniem (choć co prawda nie z własnej woli, po prostu wtedy już nie zył), ale zainteresowany był jego brat Charles. W ten (nieco nepotyczny) sposób Charles Bruce stał się pionierem uprawy indyjskiej herbaty.
Praca Charlesa Bruce polegała w skrócie na tym, żeby przewieźć sadzonki herbaty z nieco bardziej cywilizowanych terenów (Kalkuta) do mniej cywilizowanych (Assam), ochronić je przed tygrysami i doprowadzić do tego, żeby nie zdechły do czasu kiedy urosną na tyle, że będzie można oberwać z nich listki. Niestety chińskie sadzonki przywiezione z Kalkuty właśnie postanowiły zdechnąć.
Charles Bruce postawiony wobec konieczności zaraportowania Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, że sadzonki zdechły poszedł jednak po rozum do głowy, przewertował raporty które zostały mu po bracie i zastąpił chińskie sadzonki lokalnymi z Assamu mając nadzieję, że jakoś to będzie.
Lokalne sadzonki na szczęście rosły jak chwasty, a pierwsze dokonane na nich zbiory starczyły na napełnienie 12 skrzyń, które wysłane zostały do Anglii zaczynając w ten sposób wielką karierę indyjskiej herbaty znanej jako Assam.
WIĘCEJ O KAPITULE WIELKIEGO KALESONA I INNYCH PROJEKTACH |