Lipiec w życiu Jerry'ego
W lipcu zaczyna się czas wielkiego ogrodowego żarcia, który potrwa aż do października. Mamy sałatę, rzodkiewki, rzepę, pietruszkę, szpinak, czereśnie. Wszystkie te składniki można mieszać ze sobą w dowolnych kombinacjach, doprawiając do smaku musztardą. Poza tym oczywiście zajmujemy się także pracami ogrodowymi np. podpieramy ciężkie od owoców gałęzie drzew. Ma to zastosowanie zwłaszcza kiedy uprawiamy na drzewie dynię olbrzymią. Wtedy podpieramy takie drzewo naprawdę solidnym palem. Z innych konstrukcji ogrodowych przykrywamy czereśnie siatką, żeby ochronić je przynajmniej częściowo przed szpakami, oraz nabijamy gruszki w butelkę. Gruszki nabijamy w butelkę jak jeszcze przeciskają się przez szyjkę, a kilka miesięcy później zrywamy i zalewamy alkoholem, otrzymując w ten sposób pyszny likier gruszkowy. Uwaga, do nabijania gruszek w butelkę nadają się tylko zwykłe butelki z białego szkła. Jakiekolwiek nabijanie gruszek w termos nie daje oczekiwanych rezultatów (chociaż powinno, bo gruszce w ten sposób jest teoretycznie cieplej i przytulniej).
W lipcu zajmujemy się ponadto budowaniem konstrukcji ogrodowych. Osoby konserwatywne mogą w tym czasie zbudować sobie płotek, albo huśtawkę, a jak ktoś ma więcej fantazji to może spróbować zbudować samolot. W lipcu ponadto regularnie kosimy trawnik. Podobno są ludzie, którzy czerpią z tego nawet przyjemność, ale czerpanie przyjemności z koszenia nie jest normalne.
Teraz przejdę do wysoce skomplikowanej czynności jaką jest wybielanie cykorii. Cykorię wybielamy przykrywając ją doniczką, albo talerzem na dwa tygodnie. Odpowiadając na pytanie po co wykonuje się tak dziwaczną czynność - odpowiadam, żeby cykoria nie była gorzka. Przetrzymanie jej w ciemnościach dobrze wpływa na jej słodkość. Nie potrafię niestety wytłumaczyć dlaczego nazywa się to wybielaniem, a nie dosładzaniem.
W lipcu siejemy też rzeczy, które planujemy zbierać w listopadzie czyli pietruszkę, roszpunkę i rzodkiew zimową. Ponadto robimy porządek z truskawkami, które już się nam skończyły. Bezlitośnie wyrywamy krzaki truskawek, które mają więcej niż 3 lata. Przycinamy też maliny, które już owocowały. Jeśli po tym wszystkim zostanie nam jeszcze trochę czasu i ochoty na porządkowanie to ostatecznie możemy poobrywać sobie jeszcze zeschłe kwiaty.
W lipcu zajmujemy się ponadto budowaniem konstrukcji ogrodowych. Osoby konserwatywne mogą w tym czasie zbudować sobie płotek, albo huśtawkę, a jak ktoś ma więcej fantazji to może spróbować zbudować samolot. W lipcu ponadto regularnie kosimy trawnik. Podobno są ludzie, którzy czerpią z tego nawet przyjemność, ale czerpanie przyjemności z koszenia nie jest normalne.
Teraz przejdę do wysoce skomplikowanej czynności jaką jest wybielanie cykorii. Cykorię wybielamy przykrywając ją doniczką, albo talerzem na dwa tygodnie. Odpowiadając na pytanie po co wykonuje się tak dziwaczną czynność - odpowiadam, żeby cykoria nie była gorzka. Przetrzymanie jej w ciemnościach dobrze wpływa na jej słodkość. Nie potrafię niestety wytłumaczyć dlaczego nazywa się to wybielaniem, a nie dosładzaniem.
W lipcu siejemy też rzeczy, które planujemy zbierać w listopadzie czyli pietruszkę, roszpunkę i rzodkiew zimową. Ponadto robimy porządek z truskawkami, które już się nam skończyły. Bezlitośnie wyrywamy krzaki truskawek, które mają więcej niż 3 lata. Przycinamy też maliny, które już owocowały. Jeśli po tym wszystkim zostanie nam jeszcze trochę czasu i ochoty na porządkowanie to ostatecznie możemy poobrywać sobie jeszcze zeschłe kwiaty.
# # #
Lipcowe owoce. Nie wszystkie jeszcze dojrzałe, ale już można się przymierzać. Przed spożyciem skontaktuj się z leśnikiem, wioskową wiedźmą lub atlasem botanicznym.
Lipcowe owoce. Nie wszystkie jeszcze dojrzałe, ale już można się przymierzać. Przed spożyciem skontaktuj się z leśnikiem, wioskową wiedźmą lub atlasem botanicznym.
Czerwiec w życiu Jerry'ego
Czerwiec jest ostatnim miesiącem kiedy w ogrodzie tylko kopiesz, siejesz, grabisz i nic z tego nie masz. Właściwie w czerwcu to już zaczynasz coś mieć czyli truskawki. W czerwcu możesz wystawić na dwór rośliny wrażliwe na zimno, więc pierwszy tydzień spędzacie taszcząc na podwórko swoją kolekcję agaw i kaktusów, a drugi tydzień spędzacie leżąc bo to zalecił lekarz dla podleczenia naderwanego kręgosłupa. Dla zabicia czasu możecie jeść truskawki.
Kiedy się tylko podniesiecie ruszacie do pielenia, bo kiedy się obijaliście wszystko wam zarosło. Pielenie wbrew pozorom jest skomplikowaną czynnością, którą wykonuje się z encyklopedią botaniczną w ręce bo rośliny dzielą się na takie, które są zielone i podobne do wszystkiego tylko nie do siebie i rośliny, które są zielone i podobne zupełnie do niczego. Rośliny rozróżnia się łatwiej kiedy zaczynają kwitnąć bo wtedy mają kwiat, czyli część która nie jest zielona. Ułatwienie to nie dotyczy daltonistów bo oni i tak wszystko widzą jednokolorowo. W pieleniu jest tylko jeden przyjemny moment czyli ten kiedy już skończymy i możemy zabrać się za jedzenie truskawek.
W czerwcu czyścimy też sadzawkę, o ile nie wyczyściliśmy jej wcześniej. Sadzawka jest miejscem gdzie kiedyś mieliśmy rybki, a teraz mamy wodorosty i ślimaki (nie mylić z akwarium, które mamy w domu). Jeśli intensywnie zabierzemy się za czyszczenie sadzawki to możemy nawet zrobić z niej basen kąpielowy (nie mylić z wanną kąpielową, którą mamy w domu). Po wyczyszczeniu w nagrodę jemy truskawki.
Szczytowym punktem czerwcowego programu jest jednak przygotowywanie różnych preparatów biologicznych, które sporządzamy mniej więcej w ten sposób, że wrzucamy do beczki z wodą różne zioła i czekamy aż zaczną śmierdzieć. Nie bierzemy przy tym pierwszych lepszych ziół, ale te szczególnie śmierdzące np. pokrzywę. Preparat biologiczny z pokrzywy nazywa się gnojówką pokrzywową i wierzcie mi jest ku temu dobry powód.
Normalnie po pracach ogrodowych zabralibyśmy się za jedzenie truskawek, ale jest już koniec czerwca i na truskawki nie możemy patrzeć. Zamiast tego robimy więc z nich wino truskawkowe, które generalnie nigdy nie wychodzi i do picia nadaje się tylko w akcie ostatecznej desperacji.
Kiedy się tylko podniesiecie ruszacie do pielenia, bo kiedy się obijaliście wszystko wam zarosło. Pielenie wbrew pozorom jest skomplikowaną czynnością, którą wykonuje się z encyklopedią botaniczną w ręce bo rośliny dzielą się na takie, które są zielone i podobne do wszystkiego tylko nie do siebie i rośliny, które są zielone i podobne zupełnie do niczego. Rośliny rozróżnia się łatwiej kiedy zaczynają kwitnąć bo wtedy mają kwiat, czyli część która nie jest zielona. Ułatwienie to nie dotyczy daltonistów bo oni i tak wszystko widzą jednokolorowo. W pieleniu jest tylko jeden przyjemny moment czyli ten kiedy już skończymy i możemy zabrać się za jedzenie truskawek.
W czerwcu czyścimy też sadzawkę, o ile nie wyczyściliśmy jej wcześniej. Sadzawka jest miejscem gdzie kiedyś mieliśmy rybki, a teraz mamy wodorosty i ślimaki (nie mylić z akwarium, które mamy w domu). Jeśli intensywnie zabierzemy się za czyszczenie sadzawki to możemy nawet zrobić z niej basen kąpielowy (nie mylić z wanną kąpielową, którą mamy w domu). Po wyczyszczeniu w nagrodę jemy truskawki.
Szczytowym punktem czerwcowego programu jest jednak przygotowywanie różnych preparatów biologicznych, które sporządzamy mniej więcej w ten sposób, że wrzucamy do beczki z wodą różne zioła i czekamy aż zaczną śmierdzieć. Nie bierzemy przy tym pierwszych lepszych ziół, ale te szczególnie śmierdzące np. pokrzywę. Preparat biologiczny z pokrzywy nazywa się gnojówką pokrzywową i wierzcie mi jest ku temu dobry powód.
Normalnie po pracach ogrodowych zabralibyśmy się za jedzenie truskawek, ale jest już koniec czerwca i na truskawki nie możemy patrzeć. Zamiast tego robimy więc z nich wino truskawkowe, które generalnie nigdy nie wychodzi i do picia nadaje się tylko w akcie ostatecznej desperacji.
Maj w życiu Jerry'ego
Po kilkumiesięcznych wysiłkach w maju nareszcie zaczyna coś owocować, a dokładnie wczesne ziemniaki i wczesne truskawki. Żeby dobrać się do wczesnych ziemniaków musimy pogrzebać w ziemi, a żeby dobrać się do wczesnych truskawek wprost przeciwnie. Właściwie przy truskawkach wskazane jest żeby miały z ziemią jak najmniejszy kontakt, najlepiej w tym celu podścielić pod krzakami słomę.
Wynosimy z domu na dwór rozsadniki w których już coś tam rośnie. Ciągle nie mamy jednak pojęcia co to jest i obiecujemy sobie, że w przyszłym roku w marcu starannie opiszemy wszystko co siejemy.
Siejemy i wsadzamy też rośliny, które są nieodporne na mróz na przykład dalie. Wyciągając to co zostało z dalii trzymanych w nieogrzewanej piwnicy przychodzi nam do głowy, że jeśli mówią że coś trzeba wykopać z ziemi jesienią, żeby ochronić to przed mrozem to potem nie należy trzymać tego w piwnicy, gdzie panuje ujemna temperatura.
W maju zaczyna się też sezon podlewania. Wyciągamy z szopy zestaw węży ogrodowych i próbujemy skonstruować z nich zestaw podlewający. Metodą prób i błędów dochodzimy do wniosku, że na wężu ogrodowym nie powinno być żadnych supłów oraz, że podlewając nie należy generalnie na nim stać. Po skończeniu podlewania zabieramy się za sadzenie pomidorów. Powinny być w jednym z rozsadników i do tego na tyle duże, żeby z dużym prawdopodobieństwem zidentyfikować je jako pomidory.
Z robali ogrodowych w maju zaczynają pojawiać się gąsienice bielinka kapustnika,które wyjadają nam kapustę. Zbieramy je ręcznie i oddajemy kurom na pożarcie. Jeśli nie mamy kur, to możemy wsadzić zebrane gąsienice do zamrażarki, jeśli kiedyś dorobimy się jakiejś kury to będzie jak znalazł.
Realizację noworocznych postanowień o "zrobieniu czegoś z ogrodem" odkładamy na przyszły rok.
Wynosimy z domu na dwór rozsadniki w których już coś tam rośnie. Ciągle nie mamy jednak pojęcia co to jest i obiecujemy sobie, że w przyszłym roku w marcu starannie opiszemy wszystko co siejemy.
Siejemy i wsadzamy też rośliny, które są nieodporne na mróz na przykład dalie. Wyciągając to co zostało z dalii trzymanych w nieogrzewanej piwnicy przychodzi nam do głowy, że jeśli mówią że coś trzeba wykopać z ziemi jesienią, żeby ochronić to przed mrozem to potem nie należy trzymać tego w piwnicy, gdzie panuje ujemna temperatura.
W maju zaczyna się też sezon podlewania. Wyciągamy z szopy zestaw węży ogrodowych i próbujemy skonstruować z nich zestaw podlewający. Metodą prób i błędów dochodzimy do wniosku, że na wężu ogrodowym nie powinno być żadnych supłów oraz, że podlewając nie należy generalnie na nim stać. Po skończeniu podlewania zabieramy się za sadzenie pomidorów. Powinny być w jednym z rozsadników i do tego na tyle duże, żeby z dużym prawdopodobieństwem zidentyfikować je jako pomidory.
Z robali ogrodowych w maju zaczynają pojawiać się gąsienice bielinka kapustnika,które wyjadają nam kapustę. Zbieramy je ręcznie i oddajemy kurom na pożarcie. Jeśli nie mamy kur, to możemy wsadzić zebrane gąsienice do zamrażarki, jeśli kiedyś dorobimy się jakiejś kury to będzie jak znalazł.
Realizację noworocznych postanowień o "zrobieniu czegoś z ogrodem" odkładamy na przyszły rok.
Kwiecień w życiu Jerry'ego
Siejemy wszystko czego nie wysialiśmy w marcu, przy czym część roślin siejemy wprost do gleby. Przed posianiem (co jest czynnością przyjemną) glebę musimy zwykle skopać (co jest czynnością nieprzyjemną). Możemy oczywiście próbować kombinować, na przykład usiłując zwabić kogoś, żeby skopał nam grządki. Nie rekomenduję przy tym wabienia poprzez rozpuszczanie plotki że na naszej grządce zakopany jest skarb. W ten sposób owszem możemy pewnego dnia rano zobaczyć na grządce ślady po kopaniu, ale będzie to raczej kopanie dołów,a nie kopanie grządki.
Przypominamy sobie, że nie oznaczyliśmy rozsadników w których w marcu wysiewaliśmy nasiona i gorączkowo usiłujemy dojść co gdzie zostało wysiane. Nie ułatwia nam tego bynajmniej fakt,że cześć roślin w ogóle nie wschodzi, a te które wschodzą z wyglądu podobne są do nikogo i niczego.
W kwietniu sadzimy też ziemniaki. Niektórzy twierdzą, że ziemniaki do sadzenia muszą być jakieś specjalne. Nie jest to bynajmniej prawda. Ziemniak wrzucony w ziemię wyrasta nawet jeśli wcale tego nie chcemy. Do tego ziemniak jest jedną z nielicznych roślin, której wcale nie przeszkadza, że zapominamy go podlewać.
W kwietniu pojawiają się ponadto różne ogrodowe robale w znacznej ilości. Tępimy wszystkie, które zdołamy dosięgnąć.
Jeśli kwiecień jest zimny to zabezpieczamy kwitnące drzewa przed przemarznięciem na przykład paląc w sadzie mocno dymiące ognisko. Mimo iż oczywistym rozwiązaniem wydaje się wrzucenie w tym celu do ogniska starych opon, czasem trudno jest wytłumaczyć przybyłej straży pożarnej kim jesteśmy i dlaczego w środku nocy palimy w sadzie opony.
Ponadto w kwietniu przerywamy szpinak, co sprawia że przez kolejny tydzień wszystko co jemy jest ze szpinakiem. Aby urozmaicić sobie dietę wymyślamy różne nowe potrawy i w ten sposób stajemy się jednym z pierwszych ludzi, którzy poznali smak kisielu ze szpinakiem i zupy pomidorowej o smaku szpinakowym.
Przypominamy sobie, że nie oznaczyliśmy rozsadników w których w marcu wysiewaliśmy nasiona i gorączkowo usiłujemy dojść co gdzie zostało wysiane. Nie ułatwia nam tego bynajmniej fakt,że cześć roślin w ogóle nie wschodzi, a te które wschodzą z wyglądu podobne są do nikogo i niczego.
W kwietniu sadzimy też ziemniaki. Niektórzy twierdzą, że ziemniaki do sadzenia muszą być jakieś specjalne. Nie jest to bynajmniej prawda. Ziemniak wrzucony w ziemię wyrasta nawet jeśli wcale tego nie chcemy. Do tego ziemniak jest jedną z nielicznych roślin, której wcale nie przeszkadza, że zapominamy go podlewać.
W kwietniu pojawiają się ponadto różne ogrodowe robale w znacznej ilości. Tępimy wszystkie, które zdołamy dosięgnąć.
Jeśli kwiecień jest zimny to zabezpieczamy kwitnące drzewa przed przemarznięciem na przykład paląc w sadzie mocno dymiące ognisko. Mimo iż oczywistym rozwiązaniem wydaje się wrzucenie w tym celu do ogniska starych opon, czasem trudno jest wytłumaczyć przybyłej straży pożarnej kim jesteśmy i dlaczego w środku nocy palimy w sadzie opony.
Ponadto w kwietniu przerywamy szpinak, co sprawia że przez kolejny tydzień wszystko co jemy jest ze szpinakiem. Aby urozmaicić sobie dietę wymyślamy różne nowe potrawy i w ten sposób stajemy się jednym z pierwszych ludzi, którzy poznali smak kisielu ze szpinakiem i zupy pomidorowej o smaku szpinakowym.
Marzec w życiu Jerry'ego
Wiosną wszystko budzi się do życia, a my zabieramy się za sadzenie czosnku, który planujemy zebrać 5 miesięcy później. Sadzenie czosnku inauguruje nam sezon wielkiego sadzenia i siania, przy czym sadzimy głównie do gleby, a siejemy do rozsadnika.
Za rozsadnik może służyć nam cokolwiek płaskiego napełnionego ziemią (na przykład doniczka, która została pozimowej uprawie rzeżuchy). W rozsadnik wrzucamy nasiona, stawiamy na parapecie i patrzymy co wykiełkuje. Niektórzy uważają,że kiełkowanie wspomóc rozmawiając z rozsadnikiem, albo puszczając mu przyśpiewki ludowe. To co mamy wysiać do rozsadnika i kiedy ustalamy na podstawie instrukcji, która znajduje się na opakowaniu z nasionami. Jeśli nasiona pochodzą z internetu i instrukcja jest tylko po chińsku,to hmm...mamy problem.
Poza sezonem wielkiego sadzenia i siania, zaczyna się też sezon wielkiego polowania na robale i inne szkodniki. W marcu budzą się ślimaki i zaczynają pełzać po grządkach. Ohydne stwory usuwamy w sposób humanitarny, topiąc je w piwie.
Nawozimy wszystko co przeżyło zimę. Jeśli coś wygląda jakby zimy nie przeżyło też to nawozimy, może jeszcze przeżyje.
Szczotką ryżową czyścimy wszystkie rzeźby ogrodowe, poza tymi które uważamy za brzydkie. Pielimy chwasty z brukowanych alejek i dróg. Uwaga,ograniczamy się przy tym wyłącznie do alejek i dróg prywatnych, gminne i powiatowe zostawiamy w spokoju.
Grabimy z trawnika liście, które mieliśmy wygrabić w październiku. Potem wyciągamy wyczyszczoną zimą kosiarkę i uskuteczniamy pierwsze koszenie.
Za rozsadnik może służyć nam cokolwiek płaskiego napełnionego ziemią (na przykład doniczka, która została pozimowej uprawie rzeżuchy). W rozsadnik wrzucamy nasiona, stawiamy na parapecie i patrzymy co wykiełkuje. Niektórzy uważają,że kiełkowanie wspomóc rozmawiając z rozsadnikiem, albo puszczając mu przyśpiewki ludowe. To co mamy wysiać do rozsadnika i kiedy ustalamy na podstawie instrukcji, która znajduje się na opakowaniu z nasionami. Jeśli nasiona pochodzą z internetu i instrukcja jest tylko po chińsku,to hmm...mamy problem.
Poza sezonem wielkiego sadzenia i siania, zaczyna się też sezon wielkiego polowania na robale i inne szkodniki. W marcu budzą się ślimaki i zaczynają pełzać po grządkach. Ohydne stwory usuwamy w sposób humanitarny, topiąc je w piwie.
Nawozimy wszystko co przeżyło zimę. Jeśli coś wygląda jakby zimy nie przeżyło też to nawozimy, może jeszcze przeżyje.
Szczotką ryżową czyścimy wszystkie rzeźby ogrodowe, poza tymi które uważamy za brzydkie. Pielimy chwasty z brukowanych alejek i dróg. Uwaga,ograniczamy się przy tym wyłącznie do alejek i dróg prywatnych, gminne i powiatowe zostawiamy w spokoju.
Grabimy z trawnika liście, które mieliśmy wygrabić w październiku. Potem wyciągamy wyczyszczoną zimą kosiarkę i uskuteczniamy pierwsze koszenie.
Luty w życiu Jerry'ego
Przychodzą zamówione w styczniu nasiona rzadkich roślin. Cieszymy się i obiecujemy sobie, że jak tylko zrobi się cieplej na pewno je wysiejemy.
Jeszcze raz przebieramy zgromadzone w piwnicy jabłka i postanawiamy, że natychmiast powycinamy wszystkie jabłonie. Bierzemy piłę spalinową, idziemy do sadu i okazuje się, że przy jednej jabłoni siedzi właśnie zając i objada korę. Mordercze instynkty w całości przenosimy z jabłoni na zająca i rzucamy się na niego z piłą spalinową, a za uciekającym zającem rzucamy kamieniami. A następnie zrezygnowani uciekamy na południe Francji.
Tam zbieramy brokuły i konsumujemy. Po dwóch tygodniach życia na brokułach nie możemy na nie patrzeć i żeby na szybko urozmaicić sobie dietę siejemy rzeżuchę w doniczce. Ponadto siejemy także szereg innych rzeczy np.marchew, cebulę, sałatę, rzepę i czerwoną kapustę, ale w przeciwieństwie do rzeżuchy tutaj na szybko nic nam nie wyrośnie. Potem zabieramy się też za wielkie przycinanie. Strzyżemy maliny usuwając z nich dwuletnie gałęzie i te, które już owocowały. Samo strzyżenie malin nie jest złe, ale potem zastanawiamy się czy naprawdę przycięliśmy to co potrzeba, a nie coś zupełnie innego. Uwaga, próby przyklejenia raz odciętych gałęzi malin są skazane z góry na niepowodzenie. Poza malinami strzyżemy też winorośl i drzewa owocowe. Problemy przy tym mamy mniej więcej takie same jak przy strzyżeniu malin.
Po takich traumatycznych przeżyciach dochodzimy do wniosku, że jednak wolimy spędzać luty w zimniejszym klimacie i wracamy do domu. Tam w poczuciu zadowolenia kończymy czyszczenie kosiarki, którą zaczęliśmy czyścić w grudniu
Jeszcze raz przebieramy zgromadzone w piwnicy jabłka i postanawiamy, że natychmiast powycinamy wszystkie jabłonie. Bierzemy piłę spalinową, idziemy do sadu i okazuje się, że przy jednej jabłoni siedzi właśnie zając i objada korę. Mordercze instynkty w całości przenosimy z jabłoni na zająca i rzucamy się na niego z piłą spalinową, a za uciekającym zającem rzucamy kamieniami. A następnie zrezygnowani uciekamy na południe Francji.
Tam zbieramy brokuły i konsumujemy. Po dwóch tygodniach życia na brokułach nie możemy na nie patrzeć i żeby na szybko urozmaicić sobie dietę siejemy rzeżuchę w doniczce. Ponadto siejemy także szereg innych rzeczy np.marchew, cebulę, sałatę, rzepę i czerwoną kapustę, ale w przeciwieństwie do rzeżuchy tutaj na szybko nic nam nie wyrośnie. Potem zabieramy się też za wielkie przycinanie. Strzyżemy maliny usuwając z nich dwuletnie gałęzie i te, które już owocowały. Samo strzyżenie malin nie jest złe, ale potem zastanawiamy się czy naprawdę przycięliśmy to co potrzeba, a nie coś zupełnie innego. Uwaga, próby przyklejenia raz odciętych gałęzi malin są skazane z góry na niepowodzenie. Poza malinami strzyżemy też winorośl i drzewa owocowe. Problemy przy tym mamy mniej więcej takie same jak przy strzyżeniu malin.
Po takich traumatycznych przeżyciach dochodzimy do wniosku, że jednak wolimy spędzać luty w zimniejszym klimacie i wracamy do domu. Tam w poczuciu zadowolenia kończymy czyszczenie kosiarki, którą zaczęliśmy czyścić w grudniu
Styczeń w życiu Jerry'ego
Styczeń jest miesiącem w którym realizując swoje postanowienia noworoczne, że "nareszcie coś zrobimy z ogrodem" zamawiamy szereg poradników i katalogów ogrodniczych za pomocą których mamy zamiar "zrobić coś z ogrodem". Oglądając poradniki i katalogi snujemy fantazje na temat własnoręcznie budowanych altan, oczek wodnych w stylu japońskim i kolekcji rzadkich roślin, którą z początkiem wiosny zaczniemy gromadzić. Zamawiamy w tym celu nawet jakieś nasiona.
Jeśli mamy zaciemnioną piwnicę oraz endywię, to w zaciemnionej piwnicy zaczynamy pędzenie endywii.
Po raz kolejny przebieramy zgromadzone w piwnicy zbiory czyli jabłka, przeklinając przy tym i obiecując sobie, że na wiosnę powycinamy wszystkie jabłonie. Umacniamy się w tym postanowieniu, kiedy spada duży śnieg i idziemy do sadu otrząsać miotłą drzewa z jego nadmiaru.
Podejmujemy kolejną heroiczną próbę zgrabienia liści z trawnika, co planowaliśmy zrobić od października. Jeśli akurat spadnie śnieg to czujemy się zwolnieni z tego obowiązku do czasu aż śnieg stopnieje, natomiast jeśli śniegu złośliwie nie ma to musimy znaleźć sobie jakiś inny wykręt, na przykład to, że warstwa liści na trawniku ogrzewa go, a tym samym pozwala na lepsze przechowanie się do wiosny.
W szklarni próbujemy posiać wczesną rzodkiewkę. W tym celu najpierw podgrzewamy ziemię palnikiem acetylenowym, piecykiem na węgiel, albo suszarką do włosów. Po tej operacji przeważnie odechciewa nam się wczesnej rzodkiewki i żeby mieć coś zielonego na szybko,tradycyjnie siejemy sobie trochę rzeżuchy w doniczce na oknie.
Jeśli nie wyczyściliśmy jeszcze kosiarki, której czyszczenie zaczęliśmy w grudniu to spokojnie i nie spiesząc się możemy kontynuować. Do wiosny mamy jeszcze sporo czasu.
Jeśli mamy zaciemnioną piwnicę oraz endywię, to w zaciemnionej piwnicy zaczynamy pędzenie endywii.
Po raz kolejny przebieramy zgromadzone w piwnicy zbiory czyli jabłka, przeklinając przy tym i obiecując sobie, że na wiosnę powycinamy wszystkie jabłonie. Umacniamy się w tym postanowieniu, kiedy spada duży śnieg i idziemy do sadu otrząsać miotłą drzewa z jego nadmiaru.
Podejmujemy kolejną heroiczną próbę zgrabienia liści z trawnika, co planowaliśmy zrobić od października. Jeśli akurat spadnie śnieg to czujemy się zwolnieni z tego obowiązku do czasu aż śnieg stopnieje, natomiast jeśli śniegu złośliwie nie ma to musimy znaleźć sobie jakiś inny wykręt, na przykład to, że warstwa liści na trawniku ogrzewa go, a tym samym pozwala na lepsze przechowanie się do wiosny.
W szklarni próbujemy posiać wczesną rzodkiewkę. W tym celu najpierw podgrzewamy ziemię palnikiem acetylenowym, piecykiem na węgiel, albo suszarką do włosów. Po tej operacji przeważnie odechciewa nam się wczesnej rzodkiewki i żeby mieć coś zielonego na szybko,tradycyjnie siejemy sobie trochę rzeżuchy w doniczce na oknie.
Jeśli nie wyczyściliśmy jeszcze kosiarki, której czyszczenie zaczęliśmy w grudniu to spokojnie i nie spiesząc się możemy kontynuować. Do wiosny mamy jeszcze sporo czasu.
Grudzień w życiu Jerry'ego
W grudniu w ogrodzie nie ma dużo do roboty. Możemy zrobić sobie zimowe ognisko z różnych badyli na którym pieczemy ziemniaki w skorupkach, albo trochę poczyścić korę drzew drucianą szczotką. W grudniu rozkładamy też jedzenie dla ptaków i wieszamy budki. Na wiosnę spotka nas za to czarna niewdzięczność w postaci wydziobywania z ziemi wszystkiego co zasialiśmy i jak co roku obiecamy sobie, że w tym roku żadnej ptasiej działalności charytatywnej nie będzie, ale kiedy przychodzi grudzień jakoś tak głupio nic im nie podsypać.
W grudniu nie kosimy trawnika, co u maniakalnych kosiarzy może wywołać stany depresyjne. Jeśli ktoś jednak naprawdę potrzebuje obcować nieustannie ze swoją kosiarką to zawsze może ją w grudniu sobie czyścić i oliwić. Bardziej maniakalni kosiarze mogą wydzielić w domu pokój dla kosiarki, w którym będzie mogła zimować, jak również kupić kosiarce prezent pod choinkę.
W niektórych książkach ogrodniczych polecane jest wykonywanie w grudniu zabiegu zwanego zimowym kopaniem. Zdaje się, że zabieg wykonuje się za pomocą kilofa, łupiąc nim zamarzniętą ziemię. Na pocieszenie mogę jednak powiedzieć, że zmarzlina kończy się jakiś metr poniżej powierzchni, więc kilof można wtedy zmienić na zwykła łopatę. Jakby ktoś chciał zmechanizować czynność zimowego kopania to zawsze może przejść z ręcznego kilofa na spalinowy młot pneumatyczny.
W grudniu regularnie schodzimy też do piwnicy w której przechowujemy zebrane z ogrodu zapasy i sprawdzamy czy nic się nam nie zepsuło, albo czy nic nie zostało nam zżarte. Jeśli coś się psuje, albo coś urządziło sobie w naszej piwnicy stołówkę to szukamy w starych książkach, co należy zrobić. Przez stare książki rozumiem książki napisane w czasach kiedy ludzie nie mieli jeszcze lodówek, za to mieli różne patenty na przechowywanie jedzenia przez zimę.
Poza tym w grudniu siedzimy raczej w domu i planujemy sobie czego to nie zrobimy w naszym ogrodzie w przyszłym roku. Będziemy to kontynuować przez całą zimę, dopiero tradycyjnie w marcu okaże się, że robimy to co zwykle czyli minimum tego, co trzeba, żeby ogród wyglądał fajnie i dało się czegoś tam najeść z własnej grządki.
W grudniu nie kosimy trawnika, co u maniakalnych kosiarzy może wywołać stany depresyjne. Jeśli ktoś jednak naprawdę potrzebuje obcować nieustannie ze swoją kosiarką to zawsze może ją w grudniu sobie czyścić i oliwić. Bardziej maniakalni kosiarze mogą wydzielić w domu pokój dla kosiarki, w którym będzie mogła zimować, jak również kupić kosiarce prezent pod choinkę.
W niektórych książkach ogrodniczych polecane jest wykonywanie w grudniu zabiegu zwanego zimowym kopaniem. Zdaje się, że zabieg wykonuje się za pomocą kilofa, łupiąc nim zamarzniętą ziemię. Na pocieszenie mogę jednak powiedzieć, że zmarzlina kończy się jakiś metr poniżej powierzchni, więc kilof można wtedy zmienić na zwykła łopatę. Jakby ktoś chciał zmechanizować czynność zimowego kopania to zawsze może przejść z ręcznego kilofa na spalinowy młot pneumatyczny.
W grudniu regularnie schodzimy też do piwnicy w której przechowujemy zebrane z ogrodu zapasy i sprawdzamy czy nic się nam nie zepsuło, albo czy nic nie zostało nam zżarte. Jeśli coś się psuje, albo coś urządziło sobie w naszej piwnicy stołówkę to szukamy w starych książkach, co należy zrobić. Przez stare książki rozumiem książki napisane w czasach kiedy ludzie nie mieli jeszcze lodówek, za to mieli różne patenty na przechowywanie jedzenia przez zimę.
Poza tym w grudniu siedzimy raczej w domu i planujemy sobie czego to nie zrobimy w naszym ogrodzie w przyszłym roku. Będziemy to kontynuować przez całą zimę, dopiero tradycyjnie w marcu okaże się, że robimy to co zwykle czyli minimum tego, co trzeba, żeby ogród wyglądał fajnie i dało się czegoś tam najeść z własnej grządki.
Listopad w życiu Jerry'ego
Są tacy którzy jeszcze w listopadzie wychodzą kosić trawnik przed domem. Z całą stanowczością mówię, że jest to wyraz wyższej perwersji zarówno względem siebie jak i trawnika. Względem siebie bo chodzenie za kosiarką w deszczu i zimnie do przyjemności raczej nie należy, a względem trawnika bo cóż... jakbyście się czuli gdybyście sobie spokojnie już więdli i zapadali w sen zimowy, kiedy właśnie pojawiłby się ktoś, kto zacząłby natrętnie was kosić.
Listopad przynosi jeszcze jedną ogrodową rozrywkę, potocznie zwaną grabieniem liści. Problemu tego nie mają co prawda osoby, które nie posiadają w ogrodzie drzew tylko niewielkie rośliny iglaste i dlatego listopad jest dla nich najlepszym miesiącem w ich brzydkim ogrodzie. Do grabienia liści potrzebujemy grabie do liści, kosz do liści oraz piersiówkę do whisky. Grabienie zaczynamy od zastosowania piersiówki (doustnie), a potem wykonujemy dowolne czynności za pomogą grabi do liści i kosza do liści.
Jak skończymy już grabić liście to możemy zacząć przerabiać je na kompost. W tym celu posypujemy kupę z kompostem aktywatorem kompostowym i polewamy wodą, oczekując że potraktowana tak kupa liści po kilku miesiącach zmieni się w piękną czarną glebę. Jeśli chcemy zwiększyć szanse, że tak się stanie to do kupy liści wpuszczamy jeszcze stado dżdżownic.
Poza tym w listopadzie możemy jeszcze posypać ziemię wapnem. Po posypaniu wapnem ziemia staje się biała więc wapnem posypujemy kiedy nie możemy się doczekać śniegu. Uwaga z posypanego po ziemi wapna nie da się ulepić bałwana, ani w nim tarzać. Podobno wapno też odkwasza glebę.
W listopadzie osuszamy i chowamy też wszystkie posiadane węże ogrodowe. Jeśli mamy specjalistyczny system nawadniający, którego nie wolno nam dotykać bez uprawionego serwisanta, to sprawdzamy czy jest odporny na mróz. Wyławiamy z oczka wodnego złote rybki i przenosimy do akwarium w domu. Wyłączamy też ulubioną fontannę w kształcie plującego wieloryba i wypompowujemy z niej wodę.
Listopad przynosi jeszcze jedną ogrodową rozrywkę, potocznie zwaną grabieniem liści. Problemu tego nie mają co prawda osoby, które nie posiadają w ogrodzie drzew tylko niewielkie rośliny iglaste i dlatego listopad jest dla nich najlepszym miesiącem w ich brzydkim ogrodzie. Do grabienia liści potrzebujemy grabie do liści, kosz do liści oraz piersiówkę do whisky. Grabienie zaczynamy od zastosowania piersiówki (doustnie), a potem wykonujemy dowolne czynności za pomogą grabi do liści i kosza do liści.
Jak skończymy już grabić liście to możemy zacząć przerabiać je na kompost. W tym celu posypujemy kupę z kompostem aktywatorem kompostowym i polewamy wodą, oczekując że potraktowana tak kupa liści po kilku miesiącach zmieni się w piękną czarną glebę. Jeśli chcemy zwiększyć szanse, że tak się stanie to do kupy liści wpuszczamy jeszcze stado dżdżownic.
Poza tym w listopadzie możemy jeszcze posypać ziemię wapnem. Po posypaniu wapnem ziemia staje się biała więc wapnem posypujemy kiedy nie możemy się doczekać śniegu. Uwaga z posypanego po ziemi wapna nie da się ulepić bałwana, ani w nim tarzać. Podobno wapno też odkwasza glebę.
W listopadzie osuszamy i chowamy też wszystkie posiadane węże ogrodowe. Jeśli mamy specjalistyczny system nawadniający, którego nie wolno nam dotykać bez uprawionego serwisanta, to sprawdzamy czy jest odporny na mróz. Wyławiamy z oczka wodnego złote rybki i przenosimy do akwarium w domu. Wyłączamy też ulubioną fontannę w kształcie plującego wieloryba i wypompowujemy z niej wodę.
Październik w życiu Jerry'ego
W październiku przypominamy sobie, że mieliśmy wykopać dalie. Jak co roku obiecywaliśmy sobie, że na pewno wykopiemy je we wrześniu i tego oczywiście nie zrobiliśmy. Dobrze i tak, że wykopujemy je w październiku, bo w zeszłym roku przypomnieliśmy sobie o daliach w listopadzie, a próbowaliśmy wykopywać w grudniu. Tu mała podpowiedź. Na poszukiwanie zakopanych pod śniegiem wykrywacz metalu nie działa. Wiem to po całodniowym ryciu zamarzniętej ziemi w poszukiwaniu dalii, w miejscu które okazało się miejscem pochówku starej rury kanalizacyjnej.
Poza wykopywaniem dalii w październiku dalej zbieramy. Zbierać możemy na przykład winogrona, które następnie przerabiamy od razu na wino. Jeśli nie chcemy winogron przerabiać od razu na wino to je przechowujemy, co jest skomplikowaną czynnością polegającą na zerwaniu kiści wraz z kawałkiem łodygi, który zanurzamy następnie dla utrwalenia w wodzie z dodatkiem węgla drzewnego (znaczy kawałek łodygi, nie kiść). Całość wygląda dość zabawnie po na ścianie wisi sobie półeczka na której stoją słoiki z wodą z węglem drzewnym, a w półeczkę wbite są gwoździe i na każdym znajduje się powieszona kiść winogron, której kawałek łodygi zanurzony jest w stojącym na półeczce słoiku. Biorąc pod uwagę komplikację tego opisu, lepiej od razu przerobić winogrona na wino.
W październiku ponadto okrywamy różne rzeczy. Zaczynamy od okrywania truskawek, które okrywamy słomianą matą, ewentualnie własnoręcznie wyhaftowaną jedwabną peleryną na którą naszywamy kryształki Svarovskiego. Taką samą słomianą matą (ewentualnie jedwabną peleryną) obwijamy bardziej wrażliwe na mróz drzewa i krzewy. Wnosimy też z tarasu do domu agawę w doniczce. Jeśli jest to agawa hodowana w naszej rodzinie od pokoleń to robimy to w czasie zjazdu rodzinnego, bo wieloletnia agawa, a zwłaszcza jej doniczka sporo waży.
Pod koniec października jesteśmy na skutek prac ogrodowych kompletnie wykończeni. Bolą nas wszystkie mięśnie na skutek nieustannego wykopywania, okrywania i przenoszenia. Zmokliśmy kompletnie co najmniej dwa razy i generalnie mamy ogrodnictwa dosyć (przynajmniej na ten rok).
Poza wykopywaniem dalii w październiku dalej zbieramy. Zbierać możemy na przykład winogrona, które następnie przerabiamy od razu na wino. Jeśli nie chcemy winogron przerabiać od razu na wino to je przechowujemy, co jest skomplikowaną czynnością polegającą na zerwaniu kiści wraz z kawałkiem łodygi, który zanurzamy następnie dla utrwalenia w wodzie z dodatkiem węgla drzewnego (znaczy kawałek łodygi, nie kiść). Całość wygląda dość zabawnie po na ścianie wisi sobie półeczka na której stoją słoiki z wodą z węglem drzewnym, a w półeczkę wbite są gwoździe i na każdym znajduje się powieszona kiść winogron, której kawałek łodygi zanurzony jest w stojącym na półeczce słoiku. Biorąc pod uwagę komplikację tego opisu, lepiej od razu przerobić winogrona na wino.
W październiku ponadto okrywamy różne rzeczy. Zaczynamy od okrywania truskawek, które okrywamy słomianą matą, ewentualnie własnoręcznie wyhaftowaną jedwabną peleryną na którą naszywamy kryształki Svarovskiego. Taką samą słomianą matą (ewentualnie jedwabną peleryną) obwijamy bardziej wrażliwe na mróz drzewa i krzewy. Wnosimy też z tarasu do domu agawę w doniczce. Jeśli jest to agawa hodowana w naszej rodzinie od pokoleń to robimy to w czasie zjazdu rodzinnego, bo wieloletnia agawa, a zwłaszcza jej doniczka sporo waży.
Pod koniec października jesteśmy na skutek prac ogrodowych kompletnie wykończeni. Bolą nas wszystkie mięśnie na skutek nieustannego wykopywania, okrywania i przenoszenia. Zmokliśmy kompletnie co najmniej dwa razy i generalnie mamy ogrodnictwa dosyć (przynajmniej na ten rok).
Wrzesień w życiu Jerry'ego
Mądre ogrodnicze książki mówią, że po 15 września nie ma co trzymać pomidorów na krzaku, bo i tak nie dojrzeją tylko zgniją. Coś w tym jest. Zielone pomidory lepiej zerwać i trzymać na parapecie, aż trochę się zaczerwienią, albo przerobić je na sałatkę z zielonych pomidorów. Sama sałatka jest to jednak temat raczej kulinarny niż ogrodniczy przechodząc więc do wrześniowych prac ogrodniczych w ogrodzie to poza pomidorami zbieramy też jabłka. W przypadku jabłek możemy poczekać jednak później niż 15 września i raczej nie zbieramy zielonych, a już na pewno nie przerabiamy ich na sałatkę.
Z dobrych wiadomości we wrześniu nie musimy już raczej podlewać, no chyba, że jest bardzo sucho. Nie musimy też odchwaszczać, bo co miało wyrosnąć to już zarosło, a co nie wyrosło to już nie wyrośnie. Zbieramy za to z grządek plony z wszystkiego co się da poza dynią, którą hodujemy sobie na Halloween. Jeśli hodujemy dynię olbrzymią to zamawiamy też na koniec października dźwig, żeby ją sobie przetransportować. Tymczasem pod dynie podkładamy deseczki, żeby od kontaktu z wilgotną gleba nam nie podgniła.
We wrześniu poza zbieraniem też sadzimy. Do sadzenia nadają się drzewa, krzewy i wiosenna kapusta. O sadzeniu wiosennej kapusty wiem co prawda tylko z opowieści, ale za to w temacie drzew i krzewów posiadam pewne doświadczenia. Po pierwsze sadzimy raczej okazy mniejsze od nas. Nie jest co prawda niewykonalne sadzenie 10 metrowej sosny, ale wymaga to zabiegów, które mogą sprawić, że sadzenie przeciągnie się do grudnia. Żeby cokolwiek posadzić musimy wykopać dołek. Dołek generalnie nie powinien być większy niż sadzona roślina, a nawet wskazane, żeby był od niej nieco mniejszy. Do wykopanego dołka podsypujemy trochę pożywienia dla sadzonej rośliny. Może być krowie gówno, kompost ogólnoroślinny (ale nie kupiona w internecie chińska odżywka dla kulturystów). Następnie do dołka wsadzamy roślinę, której większa część powinna po tej operacji wystawać ponad dołek, zasypujemy ziemią i obficie podlewamy. Następnie czekamy do wiosny, żeby roślina zdecydowała czy jej się u nas podoba czy nie. Roślina, której się nie podoba sygnalizuje to zdychając. Jeśli nie zdechnie to możemy przyjąć, że roślinie się spodobało.
Poza tym we wrześniu tępimy też ślimaki na wszelkie możliwe sposoby, siejemy rośliny na nawóz zielony na grządkach i zbieramy aromatyczne rośliny. Żeby były bardziej aromatyczne planując zbiór przestajemy je podlewać jakieś dwa tygodnie wcześniej.
Z dobrych wiadomości we wrześniu nie musimy już raczej podlewać, no chyba, że jest bardzo sucho. Nie musimy też odchwaszczać, bo co miało wyrosnąć to już zarosło, a co nie wyrosło to już nie wyrośnie. Zbieramy za to z grządek plony z wszystkiego co się da poza dynią, którą hodujemy sobie na Halloween. Jeśli hodujemy dynię olbrzymią to zamawiamy też na koniec października dźwig, żeby ją sobie przetransportować. Tymczasem pod dynie podkładamy deseczki, żeby od kontaktu z wilgotną gleba nam nie podgniła.
We wrześniu poza zbieraniem też sadzimy. Do sadzenia nadają się drzewa, krzewy i wiosenna kapusta. O sadzeniu wiosennej kapusty wiem co prawda tylko z opowieści, ale za to w temacie drzew i krzewów posiadam pewne doświadczenia. Po pierwsze sadzimy raczej okazy mniejsze od nas. Nie jest co prawda niewykonalne sadzenie 10 metrowej sosny, ale wymaga to zabiegów, które mogą sprawić, że sadzenie przeciągnie się do grudnia. Żeby cokolwiek posadzić musimy wykopać dołek. Dołek generalnie nie powinien być większy niż sadzona roślina, a nawet wskazane, żeby był od niej nieco mniejszy. Do wykopanego dołka podsypujemy trochę pożywienia dla sadzonej rośliny. Może być krowie gówno, kompost ogólnoroślinny (ale nie kupiona w internecie chińska odżywka dla kulturystów). Następnie do dołka wsadzamy roślinę, której większa część powinna po tej operacji wystawać ponad dołek, zasypujemy ziemią i obficie podlewamy. Następnie czekamy do wiosny, żeby roślina zdecydowała czy jej się u nas podoba czy nie. Roślina, której się nie podoba sygnalizuje to zdychając. Jeśli nie zdechnie to możemy przyjąć, że roślinie się spodobało.
Poza tym we wrześniu tępimy też ślimaki na wszelkie możliwe sposoby, siejemy rośliny na nawóz zielony na grządkach i zbieramy aromatyczne rośliny. Żeby były bardziej aromatyczne planując zbiór przestajemy je podlewać jakieś dwa tygodnie wcześniej.
WIĘCEJ O KAPITULE WIELKIEGO KALESONA I INNYCH PROJEKTACH |